piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 1

- Wiesz, będę kiedyś sławny.
Przewróciłam oczami, nalewając rudzelcowi kolejny kieliszek wódki. Często u nas bywał. I zawsze słyszałam to samo. Że ma zespół, że przyjechał tu na podbój świata. Szkoda tylko, że co drugi bywalec baru mówił dokładnie tak samo.
- Hej, nie patrz tak na mnie! – zawołał, unosząc głowę – zobaczysz. Jeszcze kiedyś usłyszysz o Axlu i Guns N’ Roses! – powiedział entuzjastycznie. Wzruszyłam ramionami, posyłając mężczyźnie uśmiech.
- Pamiętaj wtedy o uroczej barmance, która zawsze ci polewała – powiedziałam wesoło, puszczając mu oczko.
- Mogłabyś być moją pierdoloną muzą, wiesz? – mruknął, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Niemal miałam wrażenie, że mnie nim całą prześwietla – wpadnij kiedyś na nasz koncert. Na przykład w czwartek gramy w Rainbow.
- Pracuję, Axl – przypomniałam mu, unosząc jedną z butelek – niektórzy z nas wyrośli z marzeń i muszą jakoś zarabiać na życie – dodałam, dolewając mu alkoholu. Nie próbowałam być niemiła. Życzyłam każdemu jak najlepiej, ale… po prostu miałam dość słuchania o tym. Mnóstwo osób mówiło mi to samo i, niestety, większość z nich kończyła w tej sam sposób. Rudzielec zamyślił się, przygryzając policzek od wewnętrznej strony.
- Jebać to – mruknął. Nie dowiedziałam się jednak, co właściwie miał na myśli, bo wpatrywał się właśnie w bliżej nieokreślony punkt, mrucząc coś pod nosem.
Przyzwyczaiłam się już do dziwnych zachowań klientów. Przynajmniej tym razem był spokojny i nie prowokował bójek, po których potem ja musiałam sprzątać. Ostatnio musiałam zostać trzy godziny dłużej, by ogarnąć bar po bijatyce. Trzy godziny! Gdy wychodziłam, słońce już wschodziło. Jakby tego było mało, oczywiście nikt mi nie zapłacił za nadgodziny.  
- Hej, Lori! Polej no! – zawołał ktoś. Odwróciłam się w tamtą stronę, widząc nieco grubszego mężczyznę w średnim wieku. John. Wieczny podrywacz. Nieszkodliwy, ale irytujący.
Znałam większość klientów, przynajmniej z widzenia. Część z nich przychodziła tu niemal każdego wieczora, by zjeść coś taniego i napić się alkoholu. Szczerze mówiąc, dziwiłam im się. Gdybym miała wybór na pewno nie chciałabym spędzać czasu w takiej dziurze.
- To co zawsze? – spytałam, podchodząc do Johna. Pokiwał z entuzjazmem głową, a ja zabrałam się za przygotowanie trunku. Akurat stawiałam przed nim szklankę, gdy ktoś mocno uderzył w blat. Zmarszczyłam brwi, patrząc na rudzielca. Podskoczył na stołku, uśmiechając się do siebie.
- Mam! Daj mi jakąś kartkę, cokolwiek, szybko, szybko! – zawołał, machając na mnie ręką.
Że co proszę?
Wpatrywałam się w niego pytająco, gdy ten ze zniecierpliwieniem zacmokał.
- No ruszaj się! Mam nowy hit! 
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, sięgając pod blat.
Miałam naprawdę pokręconych klientów.
 ***
- Nienawidzę tej roboty – mruknęłam, zapalając papierosa. Lizzy uniosła brew, spoglądając na mnie spod nieco zmrużonych powiek.
- Daj spokój. Jesteśmy w Los Angeles! To miasto ponoć jest żyłą złota! – zawołała radośnie, okręcając się wokół własnej osi.
- To miasto to kupa gówna – odpowiedziałam, jednak jej entuzjazm już mi się udzielał. Złapałam przyjaciółkę pod ramię, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Mów co tam chcesz. Poznałam ostatnio gitarzystę! – poruszyła brwiami w górę i dół, na co spojrzałam na nią, marszcząc czoło.
- Trzeciego w tym miesiącu? – spytałam, szturchając ją w bok. Dziewczyna pokiwała z zadowoleniem głową. No tak. Czemu mnie to nie dziwiło? Lizzy często zmieniała chłopaków, nie żeby mi to przeszkadzało. Co robiła to jej sprawa.
- Któryś z nich w końcu zostanie sławny. W każdym razie, dostałam zaproszenie na koncert i musisz pójść ze mną! Nie daj się prosić! – dodała szybko, widząc, że już otwierałam usta, by zaprotestować. Jeszcze kilka miesięcy temu bym się zgodziła bez wahania. Teraz jednak byłam… zmęczona. Zmęczona wszystkim. Pracą, ludźmi, tym miastem.
- No nie wiem, Liz – mruknęłam w końcu.
- Ale ja wiem. Przypomnisz sobie stare, dobre czasy. 
Wspólnie weszłyśmy do jednego z barów. Miałam dzisiaj wolne, co ostatnio nie zdarzało się zbyt często. Postanowiłyśmy więc z tego skorzystać i jakoś spędzić wspólnie ten czas.
Kiedyś imprezowałyśmy niemal każdego wieczoru. Do Los Angeles przyjechałyśmy cztery lata temu. Dwie dziewiętnastoletnie dziewczyny z wielkimi marzeniami i zerowymi kontaktami.
Na początku byłyśmy zachwycone. Ciągłe imprezy, przelotne romanse. Miałyśmy wieść bajkowe życie. Piękne i bogate. Lizzy miała zostać modelką, a ja chciałam skierować się w stronę branży muzycznej. Jakie jest ku temu lepsze miejsce niż samo Hollywood?
W końcu jednak pieniądze, które zabrałyśmy z domu się skończyły i musiałyśmy zacząć pracować. Na początku chwytałam się każdego zajęcia. Byłam pomocą kuchenną, pracowałam w kawiarni, czasem roznosiłam ulotki.
Cokolwiek, by móc się utrzymać. Były lepsze i gorsze miesiące. Czasem udawało mi się nawet coś odłożyć, jednak zaraz potem musiałam wydać te pieniądze, bo brakowało na jedzenie.
I tak oto pozbyłam się marzeń. Zrozumiałam, że nie każdy w mieście aniołów może je spełnić. Ile żyło tu ludzi, którzy lądowali na bruku, bo nie mieli z czego opłacić czynszu?
Tak więc trafiłam do baru. Rok temu zaczęłam pracować jako barmanka i tak też było do tej chwili. Miałam więc pieniądze na mieszkanie i jedzenie. Na więcej mi nie starczało, ale byłam wdzięczna losowi, że chociaż miałam dach nad głową i coś do włożenia do ust.
- Słuchaj. Byłam na przesłuchaniu. Chcą bym była ich modelką! – Lizzy klasnęła w dłonie. Uniosłam na nią spojrzenie, wyrywając się z zamyślenia. Dziewczyna nigdy nie porzuciła swoich marzeń o zastaniu modelką. Ciągle chodziła na przesłuchania, mając nadzieję, że któraś z agencji w końcu ją zatrudni.
- Naprawdę? Co powiedzieli?
- No… że do mnie zadzwonią by wszystko dogadać. Że im się podobam i jestem dokładnie tym czego szukają! 
Słuchając jej słów uśmiechnęłam się szeroko. Nareszcie!
- Wow, Liz! Cieszę się, naprawdę! Mam nadzieję, że tym razem ci się uda – powiedziałam entuzjastycznie, unosząc do ust swoje piwo. Pokiwała głową, wzdychając cicho. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak widocznie z tego zrezygnowała, marszcząc czoło i wpatrując się w kogoś w tłumie.
- Mój gitarzysta! Idzie tutaj! – wyszeptała. Chwilę później obok niej usiadł młody mężczyzna w długich, kręconych, ciemnych włosach. Na głowie miał duży, czarny kapelusz. Przerzucił rękę przez ramię dziewczyny, puszczając jej oczko.
- Cześć – powiedział tylko, wypuszczając dym papierosowy z płuc. Włożył skręta do ust, uśmiechając się – nie przedstawisz mnie koleżance? – dodał po chwili.
- Jasne. Lori, poznaj Saula. Saul, Lori. 
Brunet skinął w moją stronę, unosząc dłoń. Skinął nią na kogoś, a po chwili przy stoliku pojawił się rudzielec. Ten sam, którego kojarzyłam z baru, ten od zespołu.
- Axl, brachu, poznaj moją nową przyjaciółkę, Elizabeth. I jej przyjaciółkę…
- Już znam – przerwał mu Axl, machając lekceważąco dłonią – moja ulubiona barmanka.
Uniosłam wzrok na mężczyznę, nieco zdziwiona. Nie sądziłam, że mnie pamięta. Owszem, rozmawiał ze mną, ale przeważnie był wtedy zalany w trupa.
Axl wcisnął się na kanapę obok mnie, rozsiadając wygodnie. Puścił mi oczko, po czym spojrzał na swojego kolegę, uśmiechając się lubieżnie.
- Więc, Slash, co powiesz, by przenieść imprezę w jakieś inne miejsce? – spytał, pociągając łyk piwa z mojej butelki i zupełnie nic sobie nie robiąc z moich protestów.
- Chciałem to samo właśnie zaproponować Lizzy. Wybacz, stary. Daj człowiekowi trochę prywatności – podniósł się z miejsca, wyciągając z ust fajkę. Spojrzał na dziewczynę, która ochoczo wstała.
- Co? – zaczęłam, błądząc spojrzeniem po twarzy przyjaciółki – Lizzy, no coś ty! – także zaczęłam się podnosić, jednak palce rudzielca zacisnęły się na moim ramieniu.
- Wyluzuj, barmanko – mruknął, ciągnąc mnie w dół. Chcąc nie chcąc, musiałam usiąść. Przyglądałam się jak Lizzy macha mi na pożegnanie, a po chwili zniknęła w tłumie ludzie.
- Jak twój kumpel ją…
- Spokojnie. Saul nie wykroi jej nerki, ani nie zamorduje… chyba. Za to ty – nachylił się nieco w moją stronę. Położył dłoń na oparciu kanapy, przechylając głowę – ty potrzebujesz trochę dobrej zabawy.
- Z tobą? – mruknęłam, kręcąc głową. Przypomniałam sobie jak nieraz zachowywał się w barze. Czasem był miły i potulny, innym razem obrażał wszystkich dookoła, co naprawdę nigdy nie kończyło się dobrze.
- Widzisz lepszego kandydata? Daj spokój – wstał, wyciągając ku mnie dłoń. Przygryzłam wargę, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to rozważałam.
,,Przypomnisz sobie stare, dobre czasy” usłyszałam w głowie słowa Lizzy. Stare dobre czasy, czyli pełne mężczyzn i alkoholu. Kiedy ostatnio naprawdę się bawiłam? Minęły miesiące. Miałam dwadzieścia trzy lata, a w tej chwili czułam się jakbym była o wiele starsza.

Zmrużyłam oczy, jednak po chwili także się podniosłam, wypijając resztki piwa. 
***

A więc jest i pierwszy rozdział. Początki zawsze najtrudniejsze i mam nadzieję, że teraz już będzie tylko z górki! 
Chciałabym też bardzo, bardzo, przywitać każdego, kto tutaj zajrzy i cóż, nie ukrywam, że mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej. 
Do napisania! 

2 komentarze:

  1. Interesujące i wciągające :)
    Zaczełam od ostatniego rozdziału i chętnie cofnęłam się tu, do początku.
    Przyjemnie się czyta, sytuacja się rozkręca i wszystko jest wyjaśnione w prosty sposób.
    Życzę weny i czasu na tworzenie dalszych losów :)

    OdpowiedzUsuń