sobota, 11 lutego 2017

Rozdział 9

Saul

- Myślisz, że jednorożce naprawdę srają tęczą?
Uniosłem wzrok, przez chwilę w milczeniu wpatrując się w Stevena. Co do chuja? Widząc, że mu się przyglądam, pewnie z dość dziwną miną, ponowił swoje pytanie. Pociągnąłem łyk piwa z butelki przede mną. Dzięki alkoholowi mogłem myśleć. No i bez niego czułem się cholernie niepewny siebie. Serio. Ja. Niepewny. Ale nikt nigdy nie widział mnie w pełni trzeźwego, więc sekret ciągle pozostawał sekretem.  
- Nie wiem, stary. Zapytaj jakiegoś – mruknąłem, znowu pochylając się nad kartkami.
Coś mi nie pasowało.
Axl i Izzy podrzucili mi tekst nowej piosenki. Zagryzłem policzek, próbując znaleźć moment, który mi zgrzytał, ale ni chuja mi to nie szło.
- Masz cracka? – spytałem, marszcząc brwi. Pytanie retoryczne. Czasem miałem wrażenie, że Steve był lepiej zaopatrzony niż Izzy. Po koce zawsze lepiej mi się myślało. Dawało kopa, a właśnie teraz tego potrzebowałem.
- Co robicie? – Lori usiadła obok mnie, biorąc do ręki kartki. Zabrała się za czytanie tekstu, a Alder właśnie podał mi proszek.
Idealnie.
Wciągnąłem, przez chwilę czekając na efekt. Zauważyłem wzrok Lori, gdy obserwowała moje poczynania, przygryzając wargę. Odchrząknęła. Pewnie nawet nie zauważała, że gdy marszczyła brwi, na jej czole tworzyła się pojedynka zmarszczka.  
- Nie wydaje ci się, że ostatnio bierzesz trochę za dużo? – powiedziała cicho. Wzruszyłem ramionami, odbierając od niej kartki.
Mieszkaliśmy razem już ponad dwa tygodnie. Zleciało szybko. Lori się przyzwyczaiła do nas i do naszych zachowań. Chyba nawet większość z nich zaakceptowała i coraz lepiej czuła się w naszym towarzystwie.
- Nie – odpowiedziałem – to pomaga mi myśleć, nic poza tym. Poza tym… - przyjrzałem się jej uważnie – czy ty nie masz czerwonych oczu? Jesteś na haju?
Nie spodziewałem się, że bezradnie spuści wzrok, przez chwilę wpatrując się w swoje palce. Dopiero teraz zauważyłem, że dłonie jej drżały.
- Lori, myślisz, że wróżki istnieją? – spytał Adler. Co? Tyle tego wciągał, że chyba naprawdę zaczęło mu padać na mózg.
- Zamknij ryj – mruknąłem i korzystając z chwili nieuwagi blondyna, zwinąłem leżący przed nim woreczek.
Trochę zaczynał mnie martwić.
- Nie wiem czy wróżki istnieją, Steven – mruknęła, wstając. Miała poważną twarz i cała jej pogoda ducha po prostu zniknęła.
- Myślę, że istnieją.
Prychnąłem, słysząc Stevena. Naprawdę, chyba za bardzo się naćpał i zaraz pewnie będzie miał jeszcze głębsze rozkminy, których chyba nie do końca chciałem słuchać. Podniosłem się z miejsca, akurat gdy w salonie pojawił się Duff. Zmarszczył czoło, przez chwilę przyglądając się Stevenowi. Spojrzał na mnie. Wzruszyłem ramionami. Co niby miałem mu powiedzieć?
- Jak piosenka? – spytał w końcu Duff. Cieszyłem się, że nie poruszył tematu.
- Coś tutaj zgrzyta – mruknąłem, podając mu kartki. Pokiwał głową, przez chwilę czytając w milczeniu.
- Yhym. Chodź. Zrobiłbym to tak… - mruknął, prowadząc mnie do kuchni.
***
Ten koncert mógł być dla nas wszystkim. Graliśmy za dwa dni i był wyjątkowy z pewnych względów. Po pierwsze, wtedy będzie piątek. W piątki zawsze było sporo ludzi w klubach. My przeważnie graliśmy jako pierwsi w poniedziałki albo wtorki – wtedy dla odmiany ludzi było mało. Jak na koncercie pojawiło się więcej niż dziesięć osób to było z czego się cieszyć.
Po drugie, chodziły ploty, że na widowni mają być ludzie, którzy naprawdę się liczą. Jeżeli damy z siebie wszystko, może uda nam się zdobyć w końcu jakieś kontakty?
Zespół był dla nas wszystkim. Wiedziałem, że większość ludzi uważała, że to dla nas zabawa, ale to była cholernie ciężka praca – w końcu piosenki same się nie napiszą. Codzienne imprezy były tylko dodatkiem. Wiedzieliśmy, że jeżeli chcieliśmy osiągnąć sukces, to najpierw musieliśmy na niego zapracować.
Oparłem się o ścianę, paląc papierosa. Pomyślałem o naszym wokaliście. Axl miał diabelnie dobry głos. Nie znałem nikogo, kto mógł tak nim manipulować. Gdy znajdzie kogoś, kto mu pomoże, wskaże odpowiedni kierunek, to naprawdę może stać się ewenementem.
Potem był Duff. Dobry basista. Jeszcze trochę mu brakowało, ale nadrabiał charyzmą. I miał swój styl. O wiele bardziej podobała mi się praca z nim, niż jakimś super technicznie kolesiem, który powtarzał tylko schematy. Duff przynajmniej wiedział do czego dążył.
No i Izzy. Gitara rytmiczna. Cholera, naprawdę nieźle się uzupełnialiśmy. Dobrze mi się z nim grało, chłopak zdecydowanie wiedział co robi.
Steven.
Odkąd go znałem, ciągle powtarzał, że do szczęścia wystarczy mu kilka dziwek i crack. Ostatnio zaczynałem się przekonywać, że wcale nie żartował. Był dobrym perkusistą. Cholernie dobrym. Miałem tylko nadzieję, że nie pozwoli, by dragi wyżarły mu resztę mózgu.
Spaliłem resztę fajki i wróciłem do domu.
- Czemu nie ma obiadu? – Axl wszedł do środka, łupiąc na pustą kuchnię. Zaśmiałem się w duchu. Przyzwyczailiśmy się, że Lori gotowała i wychodziło jej to coraz lepiej. Jeżeli chodziło o nas, to jajecznica to maksimum naszych umiejętności, chociaż i tak jeszcze nie do końca odkryłem, jak zrobić by była idealnie ścięta.
No dobra. Duff potrafił gotować, ale chyba uznawał, że picie piwa jest o wiele ciekawsze.
Wzruszyłem ramionami, biorąc do ręki jabłko. Przyjrzałem się przy tym Axlowi i ni cholerę nie mogłem rozkminić czemu miał na sobie spódniczkę. Ale chyba wolałem nie pytać.
- Spytaj Lori – mruknąłem tylko, puszczając mu oczko.
Jak na zawołanie, dziewczyna pojawiła się na dole. Wbiegła do kuchni, znowu szczęśliwa. Ostatnio jej nastroje były prawie tak samo zmienne jak Axla – a to już wyczyn.
- Wiecie – zaczęła, podskakując w miejscu – Izzy dał mi naprawdę niezłe coś, powinniście spróbować! – zawołała, nucąc coś nosem. Wymieniliśmy z Rose’m spojrzenia.
- Co wzięłaś? – spytałem w końcu spokojnie, gryząc jabłko.
- No właśnie! I czemu nie ma obiadu? – dodał Axl, wymownie patrząc na brunetkę. Ta westchnęła, przestając nucić. Pokręciła głową, cmokając cicho.
- Masz rączki, Rose. Zrób coś! – zawołała, wskakując na blat i rozsiadając się na nim wygodnie. Odpowiedź jak nic nie zadowoliła tej upartej wiewióry, bo zmarszczył brwi. Pewnie jakby wzok mógłby zabijać, już byłaby martwa.
Wygodnie rozsiadłem się na krześle, wkładając do ust papierosa. Czekałem na ciąg dalszy.
- Chyba kpisz! – niemal zaskrzeczał w końcu– Lori, jesteśmy głodni.
- Masz jabłko – powiedziałem, rzucając w niego czerwonym owocem. Nawet nie zawracał sobie głowy, by je złapać.
- To słodkie, naprawdę – odezwała się dziewczyna, kiwając z zadowoleniem głową – przyzwyczailiście się do mnie i nie możecie beze mnie żyć!
- Co, kurwa? – mruknął Axl, wyciągając z lodówki piwo. Pokręcił głową, przeglądając półki.
- Chodźmy na pizzę – zaproponowałem po prostu. Przecież nie musieliśmy jadać w domu.
- Ktoś powiedział pizza? – do kuchni wparował Izzy. Ubrał koszulkę tyłem do przodu i chyba nawet o tym nie wiedział.
Nieważne. Upiłem spory łyk piwa, kiwając głową.
- Musimy! Ktoś nie zrobił obiadu – tu spojrzał na Lori – bo ktoś kogoś naćpał! – tutaj rzucił spojrzenie Izzy’emu.
Brunet zachichotał.
Kurwa.
Nie wiedziałem, że on chichocze. Zawsze myślałem, że ma coś z twarzą i po prostu nie może się uśmiechać.
- Ja pierdolę, ruszcie dupy w końcu, a Ty, rudy chuju się zamknij – mruknąłem, wstając. Axl zmierzył mnie spojrzeniem, mrużąc oczy.
- Cicho, pudlu – odpyskował, przechodząc obok.
- Hej, panowie – Lori pokręciła głową, stając przede mną – nie sądzicie, że z Axla byłaby niezła laska? Ma niezłe nogi w tej kiecce.
***
W końcu udało się wszystkich zebrać. Znaleźliśmy Duffa, drzemiącego na chodniku przed domem i Stevena, który zaszył siedział w wannie i rozmawiał ze swoimi jednorożcami. Czasem czułem się przy nich zbyt normalny.
Tak więc siedzieliśmy w pizzerii. Obsługa rzucała nam niepewne spojrzenia, słysząc głośne śmiechy i rozmowy. No i na pewno znaczenie miał fakt, że paliliśmy papierosy, a wspominali coś, że chyba nie wolno. Oczywiście, to nie miało znaczenia. Pokazałem im tylko co o tym sądzę, wystawiając w górę środkowy palec i chyba bali się zwrócić nam znowu uwagę.
I dobrze.
- Dobra, wy małe kurwiki – zaczął Duff, uśmiechając się – i oczywiście, miłe panie – tutaj wskazał Lori i Axla. Wokalista prychnął cicho, jednak o dziwo nie postanowił odpowiedzieć jakąś równie mało śmieszą ripostą – mamy pojutrze jebany koncert. I musimy dać z siebie, kurwa, wszystko, jasne? – oczywiście, wszyscy zgranie pokiwali głowami, wydając z siebie okrzyki zadowolenia. Wypuściłem z płuc obłoczek dymu, kiwając z zadowoleniem głową. Palce aż mnie świerzbiły by znowu położyć je ukochanej gitarze i po prostu coś zagrać. Jeszcze trochę i będziemy sławni! Nie było innej opcji.
- A potem się napierdolę i zaproszę do nas cały burdel – mruknął rozmarzony Steven, zabierając się za pałaszowanie pizzy. Nikt nie protestował. Lori tylko rzuciła mu karcące spojrzenie, ale chyba nawet tego nie zauważył.
- Przepraszam bardzo – rozległ się głos nad nami. Uniosłem głowę, wpatrując się w pryszczatego bruneta przy stoliku – można prosić o ciszę? Klienci się skarżą.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Wyciągnąłem nawet papierosa z ust. Przez chwilę każdy z nas milczał, pewnie myśląc o tym samym.
A więc w końcu ktoś odważył się nam zwrócić uwagę. Trwało to kurewsko długo. Czując, że byłem jedynym członkiem zespołu, który w miarę był normalny, pokiwałem głową na boki, podnosząc się z miejsca.
- Ależ oczywiście. Prosić zawsze można – odrzekłem, splatając dłonie za głową. Kelner zmarszczył tylko brwi, rzucając reszcie towarzystwa szybkie spojrzenie, po czym znowu skupił wzrok na mnie.
- To znaczy, że się uspokoicie? Inaczej będziemy zmuszeni… wyprosić państwa z lokalu – przy ostatnich słowach głos mu zadrżał. Zaśmiałem się cicho, na powrót wsadzając papierosa do ust.
- Na miłość boską, zamknijcie się – powiedziała Lori, widząc, że tym razem Duff otworzył usta. Spojrzała na kelnera, machając na nas dłonią – oni tak mają, przepraszamy. Postaramy się być ciszej.
Kelner pokiwał głową z ulgą odchodząc od stolika. Axl natomiast uniósł brwi, patrząc na brunetkę z szeroko otwartymi oczami.
- Kurwa, pojebało Cię?! – zawołał, na co Duff uderzył otwartą dłonią w tył głowy rudzielca.
- Jak się zwracasz do kobiety? – blondyn spojrzał na Lori – wybacz mu, nie ma w sobie ani grama kultury – dodał, przykładając dłoń do serca. Dziewczyna nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok, puszczając oczko basiście.
- Wybaczone! – powiedziała wesoło. Axl natomiast rozmasował tył głosy, mrucząc pod nosem wszystkie znane mu przekleństwa.

Lori
Ostatnie dwa tygodnie minęło jak z bicza strzelił. Były intensywne i, niestety, dla mnie też pełne nerwów.
Coraz częściej uciekałam więc w alkohol i narkotyki. Imprezy, które wyprawiali moi współlokatorzy były do tego świetną okazją. Miałam okazję by się napić, wciągnąć co nieco i zapomnieć o wszystkim co się działo.
Idealnie.
Jedyną formą normalnego spędzania czasu były dla mnie spotkania z Nate’m. Chłopak był naprawdę w porządku. Lubiłam z nim rozmawiać, ale nadal bałam się jego reakcji, gdy dowie się z kim spędzałam część swoje czasu. Za każdym razem, gdy chciał odprowadzić mnie do domu, znajdowałam jakąś wymówkę.
Otworzyłam okno i zapaliłam papierosa. Nie lubiłam, gdy potem pozostawał dym, a ja musiałam się w nim gnieździć. Tak więc stanęłam przy parapecie, rozkoszując się dymem papierosowym, który pozwolił mi odprężyć się chociaż przez kilka chwil.
- Lori?
Odwróciłam się, słysząc głos Axla za plecami. Zmarszczyłam brwi, przez chwilę zastanawiając się, jaki dzisiaj będzie. W ciągu ostatnich tygodni zdążyłam zauważyć, że jego wahania nastrojów wpływały na nas wszystkich. Gdy był w dobrym humorze, wszystko świetnie się układało.
Ale gdy w bojowym nastroju, wszyscy stawali się jacyś markotni. Usuwali się w cień, próbując jakoś przetrwać bez wszczynania kłótni.
- Cześć – mruknęłam, widząc, że chyba nie miał ochoty się kłócić. Lubiłam spędzać z nim czas, gdy zachowywał się normalnie. Dostrzegłam, że nieco się różnił od reszty zespołu. Jakby był bardziej wrażliwy, ale robił wszystko, by to ukryć przed naszymi oczami.
Na początku bałam się rozmów z nim. Byłam wtedy dość spięta. Ciągle miałam w tyle głowy, że wylądowałam w jego łóżku, gdy tylko się poznaliśmy, a fakt, że niczego nie pamiętałam, jeszcze bardziej mnie irytował. Axl natomiast zachowywał się, jakby nic się nie stało. Cóż, dla niego to pewnie było ,,nic”. Co noc miał inną laskę.
W końcu jednak przekonałam się, że rozmowy z nim wcale nie były takie złe i zaczynałam powoli akceptować, że co się stało to się nie odstanie.
- W porządku? – przeszedł przez pokój i stanął obok mnie, zapalając papierosa. Pokiwałam głową, wyrzucając swój niedopałek przez okno.
Zapaliłam kolejną fajkę i odezwałam się dopiero jak już się zaciągnęłam i wypuściłam dym z płuc.
- Bywało lepiej – powiedziałam w końcu.
Kilkanaście dni temu rozmawiałam z mamą. Powiedziała, że tata miał wypadek, że jest w szpitalu. Nie przekazała mi zbyt wielu informacji przez telefon, wiedziałam tylko, że lekarze dawali mu średnie szanse na całkowity powrót do zdrowia.
Może będzie jak dawniej, a może na zawsze straci czucie w nogach.
Nie mogłam po prostu pojechać do szpitala. Musiałam zrobić wszystko by utrzymać pracę, a poza tym i tak nie miałam pieniędzy na taką wyprawę.
Axl oparł łokcie o parapet, wystawiając dłonie na zewnątrz. Było ciepło. Nawet jak na Los Angeles.
- W porządku – odwrócił głowę w moją stronę, widocznie uznając, że nie byłam skora do rozmowy – chodź.
Zmarszczyłam brew, gdy chwycił moją dłoń, wychodząc z pokoju. Zadrżałam pod wpływem dotyku jego dłoni, posłusznie idąc za chłopakiem.
- Co robisz? – spytałam, gdy już znaleźliśmy się poza domem. Uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
- Gotujesz w tym domu, nie mogę pozwolić byś chodziła smutna. Wtedy przypalasz jedzenie – odpowiedział, zerkając na mnie i puszczając mi oczko.
Kąciki moich ust uniosły się górze.
Milczeliśmy, idąc przez miasto. W końcu zrozumiałam, gdzie byliśmy.
- Chyba żartujesz – powiedziałam w końcu, gdy już stało się jednoznaczne, gdzie zmierzaliśmy. Axl uniósł brew.
- Boisz się?
Zadarłam głowę, wpatrując się roztaczającą się pod naszymi stopami przepaść.
Czyste szaleństwo.
Czy się bałam? Oczywiście. Spojrzałam jednak na Axla, po czym skinęłam nieznacznie głową.
- Nigdy tego nie robiłam – przyznałam, przygryzając wargę.
- Świetnie. Chodź – znów chwycił moją dłoń, schodząc w dół.
Boże.
Umrzemy tutaj.
Mimo to poszłam. Nie miałam pojęcia jakim cudem udało nam się znaleźć lukę w ogromnym płocie, by móc przejść dalej.
A gdy już znaleźliśmy się pod samym napisem ,,Hollywood”, nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Wow – powiedziałam, podchodząc nieco bliżej krawędzi. Dla pewności zacisnęłam palce na konstrukcji przytrzymującej litery i spojrzałam w dół.
Zakręciło mi się w głowie.
Cofnęłam się kilka kroków.
- Każdą dziewczynę tutaj zabierasz? – spytałam nieco zaczepnie, siadając na ziemi pod literą D. Wzruszył ramionami i usiadł obok. Zapaliliśmy po papierosie.
- Nie każdą – powiedział, zaciągając się dymem. Spojrzałam na niego, nieco zaskoczona. Bardziej spodziewałam się jakieś uszczypliwości z jego strony, głupiego żartu.

Wsadziłam papierosa do ust. Przez chwilę po prostu tak siedzieliśmy, ciesząc się ciszą. Nie przeszkadzała mi.
Dobrze się z nim milczało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz