-
To co teraz? – spytała Lizzy. Siedziałyśmy w mojej sypialni, a za drzwiami od
dwóch godzin bezustannie brzdąkał Slash. Naprawdę, nie wiedziałam co chciał tym
osiągnąć, ale coraz bardziej działało mi to na nerwy. Na dodatek ból głowy nie
ustawał.
-
Jeżeli nie wygram w totka to jestem spłukana. Nawet nie mam oszczędności –
położyłam głowę na ramieniu blondynki.
-
Dałabym ci pieniądze, ale sama ich nie mam – powiedziała smętnie - A Twoi
rodzice? Pokręciłam głową. Wyjechałam z
domu po części po to, by im pomóc. Myślałam, że jeżeli znajdę w Los Angeles
jakaś dobrą pracę, za jakiś czas będę mogła wysłać pieniądze rodzinie. Oprócz
mnie, mama i tata mieli jeszcze trójkę dzieci, ja byłam najstarsza. Nie
chciałam ich prosić o pieniądze, zdecydowanie zbyt wiele mieli wydatków.
-
Możesz zawsze zamieszkać u mnie – powiedziała w końcu Lizzy. Zaśmiałam się
cicho, podnosząc głowę.
-
Liz, masz jeden pokój, w którym jest sypialnia, kuchnia i salon. Nie ma szans,
by zmieściła się kolejna osoba.
-
Zawsze lepsze to niż nic! – zawołała. Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
-
Dzięki za propozycję. W ostateczności się do ciebie zgłoszę – pocałowałam ją w
policzek. Wiedziałam, że przyjaciółka by nie marudziła, ale jej mieszkanie nie
było w stanie pomieścić dwóch osób. Ja chociaż miałam osobną sypialnię, ona nie
posiadała nawet takiego luksusu.
W
końcu dźwięki gitary zza ściany ucichły. Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia i
przeszłyśmy do salonu, akurat by zobaczyć jak Slash wciąga biały proszek.
-
Chcecie trochę? – powiedział wesoło – drogie w chuj, ale podzielę się z moimi
ulubionymi koleżankami!
-
Nie – powiedziała Lizzy, podchodząc do drzwi – praca wzywa – mruknęła
markotnie. Pomachała nam i wyszła.
No
tak. Okazało się, że ostatni casting Lizzy jednak nie był tak udany. Obiecali
jej telefon, a gdy przyszło co do czego, nie odezwali się.
-
Daj – usiadłam obok Saula, który spojrzał na mnie zdziwiony.
-
A ty…
-
A ja co? Chciałeś się podzielić. Jestem w rozsypce! – zawołałam. Brunet
uśmiechnął się, formując kreskę z białego proszku i podając mi zwinięty
banknot.
Gdy
wciągnęłam od razu poczułam się lepiej. Odetchnęłam głęboko, kiwając głową.
-
Kurwa, zostały mi dwa jebane tygodnie w tym mieszkaniu – mruknęłam, zapalając
papierosa.
-
Od razu rozwiązuje ci się język – zauważył Saul, odkładając gitarę. Wzruszyłam
ramionami, podając mu paczkę z papierosami. Oczywiście ją przyjął. Odpalił
jednego i zaciągnął się głęboko.
-
Szukamy jakiegoś mieszkania z chłopakami. Możesz zawsze dołączyć – powiedział,
opierając się o kanapę. Spojrzałam na niego, śmiejąc się cicho.
-
Jasne. Ja i pięciu facetów, przeważnie naćpanych albo pijanych. Brzmi cudownie!
-
A masz lepszy pomysł?
Na
to nie miałam odpowiedzi. Mieszkanie Lizzy było zbyt małe. Do rodziców nie
mogłam się zgłosić, a raczej nie chciałam. Wiedziałam, że oddaliby mi wszystkie
swoje małe oszczędności, przez co głodowaliby do kolejnej wypłaty. A na to na
pewno nie pozwolę.
-
Zobaczymy. Mam dwa tygodnie – powiedziałam w końcu, zaciągając się dymem.
Zabawne.
Slash miał rację. Najlepsze na kaca? Koka, albo alkohol. A najlepiej to i to.
***
Naprawdę,
nie miałam pojęcia jak to się stało, że usnęliśmy. W jednej chwili
rozmawialiśmy, paląc i popijając piwo, a w następnej już spałam. W każdym
razie, obudziłam się jakiś czas później. Już robiło się ciemno.
A
ja powinnam być zaraz w barze.
Podniosłam
się z miejsca. Zdałam sobie sprawę z tego, że miałam naprawdę dużo energii.
Narkotyk
widocznie nadal działał. Spojrzałam na Saula, który nadal spał, na ziemi. Nie
wiedziałam jakim cudem się tam znalazł, ale to nie miało większego znaczenia.
Podeszłam do telefonu i wykręciłam numer mojej koleżanki, Jess. Modliłam się w
duchu, by była w domu.
Odebrała
po trzecim sygnale.
-
Halo? – miała zaspany głos. Spała? O dwudziestej?
-
Jess, błagam. Weźmiesz dzisiaj moją zmianę? Coś mi wypadło i nie dam rady –
powiedziałam błagalnie. Była chyba moim ostatnim ratunkiem.
-
Lori? Kurwa, serio? Miałam dzisiaj mieć wolne!
-
Wezmę za ciebie inną zmianę, obiecuję.
-
Dwie – powiedziała twardo.
Cholera.
Odwróciłam się, patrząc na rozwalonego na ziemi Slasha.
-
Dobra. Dwie – mocniej ścisnęłam słuchawkę, po czym ją odłożyłam. Niech to
szlag.
Podeszłam
do Slasha, dźgając palcem jego ramię.
-
Co… - zaczął, otwierając oczy – o, hej, Lori – powiedział radośnie, podnosząc
się.
-
Wymyśliłeś w końcu tę piosenkę? – spytałam, siadając obok niego. Przypomniałam
sobie po co tutaj w ogóle przyszedł rano. Pokiwał głową, biorąc gitarę.
-
No! Chcesz usłyszeć? – jak zwykle, nie czekał na moją odpowiedź. Popłynęły
pierwsze dźwięki nowego utworu.
W
końcu zostałam sama i musiałam przyznać, że naprawdę polubiłam Slasha. Na
początku miałam wrażenie, że był typowym rockmanem, który traktował kobiety
przedmiotowo. Cóż, zapewne tak było, okazał się jednak naprawdę fajnym
przyjacielem.
Spojrzałam
w lustro. Wyglądałam okropnie. Rozmazany makijaż i zaczerwienione oczy.
Co
ja wyrabiałam?
***
Minął
tydzień, potem pół kolejnego, a ja wciąż nie wiedziałam co ze sobą zrobię. Nie
miałam co myśleć o podwyżce, a nawet gorzej – dowiedziałam się, że jak tak
dalej pójdzie, to będą kolejne zwolnienia. A więc nie dość, ze miałam stracić
mieszkanie, to być może zostanę jeszcze bez pracy.
To
by była katastrofa.
Idąc
chodnikiem, późnym wieczorem, naprawdę przeklinałam to miasto. Mogłam zostać w
domu. Nie byliśmy nigdy bogaci, ale też rodzice nigdy nie pozwalali, byśmy
chodzili z pustym żołądkiem.
Skręciłam
w zaciemnioną alejkę i dopiero teraz zauważyłam dokąd się kierowałam. Tuż
przede mną był pub – jeden z tańszych w mieście. Okropny alkohol i jeszcze
gorsze towarzystwo. Sięgnęłam do kieszeni. Dziesięć dolców. Marne dziesięć
dolców. Prawdopodobnie kupując cokolwiek tutaj pozbędę się jutrzejszego
posiłku, ale to naprawdę nie miało znaczenia. Nie w tej chwili. Weszłam więc do
środka i skierowałam się w stronę baru.
-
Drinka z colą. I podwójną wódką – mruknęłam, kładąc na ladzie banknot. Barman
go zwinął i po chwili przede mną pojawił się drink. Wypiłam go niemal
natychmiast, czując, że to zdecydowanie zbyt mało, by utopić moje smutki. Ale
cóż. Więcej pieniędzy nie miałam.
-
Oho. Ktoś tu chyba ma zły dzień – obok mnie pojawił się Duff. Wzruszyłam
ramionami.
-
Zły dzień, zły miesiąc, złe życie – mruknęłam w odpowiedzi. Chłopak uśmiechnął
się nieznacznie, siadając na podwyższonym krześle obok.
-
Dwa razy to samo co przed chwilą – rzucił do barmana – hej, Lori. W porządku?
-
Saul ci nie mówił? Podwyższyli mi czynsz. Być może stracę pracę – upiłam łyk
drinka, który podał mi Duff.
-
Wyglądasz okropnie – tym razem to był Axl. Pojawił się po mojej drugiej
stronie, dając znak barmanowi, że chce to samo.
-
Dzięki. Jesteś uroczy – rzuciłam mu szybkie spojrzenie - cały wasz mały gang
się tu pojawił? – mruknęłam, wpatrując się w swoją szklankę.
-
Tylko my. A co, stęskniłaś się za naszym kudłatym przyjacielem? – spytał
rudzielec, wypijając swojego drinka jeszcze szybciej niż ja to wcześniej
zrobiłam.
-
Nie chcę kłopotów. A wy wszyscy razem to kłopoty.
-
Hej, nie wyżywaj się na nas! – zawołał Duff, wyciągając ręce w obronnej pozie.
Pokiwałam głową, upijając kolejny łyk.
-
Masz rację. Przepraszam – powiedziałam cicho, przejeżdżając dłonią po włosach.
Cóż, to co się działo w moim życiu, to zdecydowanie nie była ich wina.
Przede
mną wylądowała torebeczka białego proszku. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się,
widząc Izzy’ego. Jego oczy zasłaniały ciemne okulary, mimo że i tak ledwo było
co widać w pubie.
-
Prezent od firmy. Wyglądasz okropnie – zdjął okulary i puścił mi oczko.
Serio?
-
Czy ktoś jeszcze tutaj chce mi powiedzieć, że wyglądam jak gówno? – zawołałam,
na co trójka moich nowych kolegów zaśmiała się cicho.
-
Daj spokój, tylko się zgrywamy. Idealna jak zawsze – uśmiechnął się Duff,
klepiąc mnie po ramieniu.
-
Słuchaj, Lori – zaczął Izzy. Pochylił się nieco w moją stronę – Slash
wspominał, że szukasz nowego mieszkania. My też.
-
Izzy, mówiłam już. Nie wyobrażam sobie mieszkania z…
-
Świetnie. Powodzenia w szukaniu mieszkania w pierdolonym Los Angeles. Albo
wysoki czynsz, albo mieszkanie z karaluchami. Spytaj Duffa, przechodził przez
to.
-
Cóż, można się przyzwyczaić, że coś po tobie chodzi. Małe, pełzające ohydki. – mruknął blondyn. Wzdrygnęłam się.
-
Serio chcecie ją zaprosić do naszego domu? – spytał Axl, podkreślając słowo
,,naszego”. Izzy pokiwał głową.
-
Jeżeli to ma oznaczać, że będzie o jedną osobę więcej, która dołoży się do
czynszu, to tak, rudzielcu. Mogę nawet odstąpić jej swoje łóżko i spać z tobą.
-
Fuj! – Axl odsunął się nieco od przyjaciela, na co brunet zareagował śmiechem.
-
No, nie daj się prosić. Nie znajdziesz takich współlokatorów jak my –
powiedział Duff, z zadowoleniem kiwając głową. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem.
No właśnie. I o to mi chodziło! Dopiłam drinka i spojrzałam na chłopaków,
kiwając głową.
-
Okej. Macie mnie. Jestem pod murem, nie mam co zrobić – powiedziałam w końcu,
posyłając im coś w stylu uśmiechu.
***
-
I zamieszkasz z nimi? – Lizzy przyglądała mi się, jakby zastanawiała się, czy
nie jestem na haju. Cóż, pewnie właśnie to robiła. Pokiwałam głową, wzdychając
ciężko. Wczoraj co prawda znowu wzięłam nieco proszku, ale nie na tyle, by
dzisiaj wyglądać równie okropnie jak poprzednio. W końcu, musiałam iść do
pracy, a szef na pewno nie byłby zadowolony widząc, że przyszłam naćpana.
-
Masz lepszy pomysł? Może uda nam się wynająć jakiś niewielki domek, w końcu
jest nas szóstka – powiedziałam bez przekonania. Ciągle nie byłam pewna, czy to
dobry pomysł. Nie żebym miała jakieś inne wyjście.
Blondynka
pokiwała głową, przygryzając wargę.
-
Racja. W końcu, nie będzie tak źle, nie? Daj spokój, na pewno nie jest tak, że
przez cały dzień tylko piją i ćpają… prawda? – przy ostatnim zdaniu zaczęła się
coraz bardziej wahać.
-
Dzięki. Naprawdę, sprawiłaś, że czuję się o wiele lepiej – mruknęłam, wywijając
wargę do przodu. Lizzy wstała i poklepała mnie do ramieniu.
-
Zadzwoń do mamy. Pewnie chciałaby jeszcze porozmawiać z normalną tobą –
powiedziała z powagą i opuściła pomieszczenie.
Cudownie.
Zebrałam
swoją kurtkę i torebkę i także wyszłam. Nie chciałam się spóźnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz