poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 5

- To co teraz? – spytała Lizzy. Siedziałyśmy w mojej sypialni, a za drzwiami od dwóch godzin bezustannie brzdąkał Slash. Naprawdę, nie wiedziałam co chciał tym osiągnąć, ale coraz bardziej działało mi to na nerwy. Na dodatek ból głowy nie ustawał.
- Jeżeli nie wygram w totka to jestem spłukana. Nawet nie mam oszczędności – położyłam głowę na ramieniu blondynki.
- Dałabym ci pieniądze, ale sama ich nie mam – powiedziała smętnie - A Twoi rodzice?  Pokręciłam głową. Wyjechałam z domu po części po to, by im pomóc. Myślałam, że jeżeli znajdę w Los Angeles jakaś dobrą pracę, za jakiś czas będę mogła wysłać pieniądze rodzinie. Oprócz mnie, mama i tata mieli jeszcze trójkę dzieci, ja byłam najstarsza. Nie chciałam ich prosić o pieniądze, zdecydowanie zbyt wiele mieli wydatków.
- Możesz zawsze zamieszkać u mnie – powiedziała w końcu Lizzy. Zaśmiałam się cicho, podnosząc głowę.
- Liz, masz jeden pokój, w którym jest sypialnia, kuchnia i salon. Nie ma szans, by zmieściła się kolejna osoba.
- Zawsze lepsze to niż nic! – zawołała. Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
- Dzięki za propozycję. W ostateczności się do ciebie zgłoszę – pocałowałam ją w policzek. Wiedziałam, że przyjaciółka by nie marudziła, ale jej mieszkanie nie było w stanie pomieścić dwóch osób. Ja chociaż miałam osobną sypialnię, ona nie posiadała nawet takiego luksusu.
W końcu dźwięki gitary zza ściany ucichły. Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia i przeszłyśmy do salonu, akurat by zobaczyć jak Slash wciąga biały proszek.
- Chcecie trochę? – powiedział wesoło – drogie w chuj, ale podzielę się z moimi ulubionymi koleżankami!
- Nie – powiedziała Lizzy, podchodząc do drzwi – praca wzywa – mruknęła markotnie. Pomachała nam i wyszła.
No tak. Okazało się, że ostatni casting Lizzy jednak nie był tak udany. Obiecali jej telefon, a gdy przyszło co do czego, nie odezwali się.
- Daj – usiadłam obok Saula, który spojrzał na mnie zdziwiony.
- A ty…
- A ja co? Chciałeś się podzielić. Jestem w rozsypce! – zawołałam. Brunet uśmiechnął się, formując kreskę z białego proszku i podając mi zwinięty banknot.
Gdy wciągnęłam od razu poczułam się lepiej. Odetchnęłam głęboko, kiwając głową.
- Kurwa, zostały mi dwa jebane tygodnie w tym mieszkaniu – mruknęłam, zapalając papierosa.
- Od razu rozwiązuje ci się język – zauważył Saul, odkładając gitarę. Wzruszyłam ramionami, podając mu paczkę z papierosami. Oczywiście ją przyjął. Odpalił jednego i zaciągnął się głęboko.
- Szukamy jakiegoś mieszkania z chłopakami. Możesz zawsze dołączyć – powiedział, opierając się o kanapę. Spojrzałam na niego, śmiejąc się cicho.
- Jasne. Ja i pięciu facetów, przeważnie naćpanych albo pijanych. Brzmi cudownie!
- A masz lepszy pomysł?
Na to nie miałam odpowiedzi. Mieszkanie Lizzy było zbyt małe. Do rodziców nie mogłam się zgłosić, a raczej nie chciałam. Wiedziałam, że oddaliby mi wszystkie swoje małe oszczędności, przez co głodowaliby do kolejnej wypłaty. A na to na pewno nie pozwolę.
- Zobaczymy. Mam dwa tygodnie – powiedziałam w końcu, zaciągając się dymem.
Zabawne. Slash miał rację. Najlepsze na kaca? Koka, albo alkohol. A najlepiej to i to.
***
Naprawdę, nie miałam pojęcia jak to się stało, że usnęliśmy. W jednej chwili rozmawialiśmy, paląc i popijając piwo, a w następnej już spałam. W każdym razie, obudziłam się jakiś czas później. Już robiło się ciemno.
A ja powinnam być zaraz w barze.
Podniosłam się z miejsca. Zdałam sobie sprawę z tego, że miałam naprawdę dużo energii.
Narkotyk widocznie nadal działał. Spojrzałam na Saula, który nadal spał, na ziemi. Nie wiedziałam jakim cudem się tam znalazł, ale to nie miało większego znaczenia. Podeszłam do telefonu i wykręciłam numer mojej koleżanki, Jess. Modliłam się w duchu, by była w domu.
Odebrała po trzecim sygnale.
- Halo? – miała zaspany głos. Spała? O dwudziestej?
- Jess, błagam. Weźmiesz dzisiaj moją zmianę? Coś mi wypadło i nie dam rady – powiedziałam błagalnie. Była chyba moim ostatnim ratunkiem.
- Lori? Kurwa, serio? Miałam dzisiaj mieć wolne!
- Wezmę za ciebie inną zmianę, obiecuję.
- Dwie – powiedziała twardo.
Cholera. Odwróciłam się, patrząc na rozwalonego na ziemi Slasha.
- Dobra. Dwie – mocniej ścisnęłam słuchawkę, po czym ją odłożyłam. Niech to szlag.
Podeszłam do Slasha, dźgając palcem jego ramię.
- Co… - zaczął, otwierając oczy – o, hej, Lori – powiedział radośnie, podnosząc się.
- Wymyśliłeś w końcu tę piosenkę? – spytałam, siadając obok niego. Przypomniałam sobie po co tutaj w ogóle przyszedł rano. Pokiwał głową, biorąc gitarę.
- No! Chcesz usłyszeć? – jak zwykle, nie czekał na moją odpowiedź. Popłynęły pierwsze dźwięki nowego utworu.
W końcu zostałam sama i musiałam przyznać, że naprawdę polubiłam Slasha. Na początku miałam wrażenie, że był typowym rockmanem, który traktował kobiety przedmiotowo. Cóż, zapewne tak było, okazał się jednak naprawdę fajnym przyjacielem.
Spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Rozmazany makijaż i zaczerwienione oczy.
Co ja wyrabiałam?
***
Minął tydzień, potem pół kolejnego, a ja wciąż nie wiedziałam co ze sobą zrobię. Nie miałam co myśleć o podwyżce, a nawet gorzej – dowiedziałam się, że jak tak dalej pójdzie, to będą kolejne zwolnienia. A więc nie dość, ze miałam stracić mieszkanie, to być może zostanę jeszcze bez pracy.
To by była katastrofa.
Idąc chodnikiem, późnym wieczorem, naprawdę przeklinałam to miasto. Mogłam zostać w domu. Nie byliśmy nigdy bogaci, ale też rodzice nigdy nie pozwalali, byśmy chodzili z pustym żołądkiem.
Skręciłam w zaciemnioną alejkę i dopiero teraz zauważyłam dokąd się kierowałam. Tuż przede mną był pub – jeden z tańszych w mieście. Okropny alkohol i jeszcze gorsze towarzystwo. Sięgnęłam do kieszeni. Dziesięć dolców. Marne dziesięć dolców. Prawdopodobnie kupując cokolwiek tutaj pozbędę się jutrzejszego posiłku, ale to naprawdę nie miało znaczenia. Nie w tej chwili. Weszłam więc do środka i skierowałam się w stronę baru.
- Drinka z colą. I podwójną wódką – mruknęłam, kładąc na ladzie banknot. Barman go zwinął i po chwili przede mną pojawił się drink. Wypiłam go niemal natychmiast, czując, że to zdecydowanie zbyt mało, by utopić moje smutki. Ale cóż. Więcej pieniędzy nie miałam.
- Oho. Ktoś tu chyba ma zły dzień – obok mnie pojawił się Duff. Wzruszyłam ramionami.
- Zły dzień, zły miesiąc, złe życie – mruknęłam w odpowiedzi. Chłopak uśmiechnął się nieznacznie, siadając na podwyższonym krześle obok.
- Dwa razy to samo co przed chwilą – rzucił do barmana – hej, Lori. W porządku?
- Saul ci nie mówił? Podwyższyli mi czynsz. Być może stracę pracę – upiłam łyk drinka, który podał mi Duff.
- Wyglądasz okropnie – tym razem to był Axl. Pojawił się po mojej drugiej stronie, dając znak barmanowi, że chce to samo.
- Dzięki. Jesteś uroczy – rzuciłam mu szybkie spojrzenie - cały wasz mały gang się tu pojawił? – mruknęłam, wpatrując się w swoją szklankę.
- Tylko my. A co, stęskniłaś się za naszym kudłatym przyjacielem? – spytał rudzielec, wypijając swojego drinka jeszcze szybciej niż ja to wcześniej zrobiłam.
- Nie chcę kłopotów. A wy wszyscy razem to kłopoty.
- Hej, nie wyżywaj się na nas! – zawołał Duff, wyciągając ręce w obronnej pozie. Pokiwałam głową, upijając kolejny łyk.
- Masz rację. Przepraszam – powiedziałam cicho, przejeżdżając dłonią po włosach. Cóż, to co się działo w moim życiu, to zdecydowanie nie była ich wina.
Przede mną wylądowała torebeczka białego proszku. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się, widząc Izzy’ego. Jego oczy zasłaniały ciemne okulary, mimo że i tak ledwo było co widać w pubie.
- Prezent od firmy. Wyglądasz okropnie – zdjął okulary i puścił mi oczko.
Serio?
- Czy ktoś jeszcze tutaj chce mi powiedzieć, że wyglądam jak gówno? – zawołałam, na co trójka moich nowych kolegów zaśmiała się cicho.
- Daj spokój, tylko się zgrywamy. Idealna jak zawsze – uśmiechnął się Duff, klepiąc mnie po ramieniu.
- Słuchaj, Lori – zaczął Izzy. Pochylił się nieco w moją stronę – Slash wspominał, że szukasz nowego mieszkania. My też.
- Izzy, mówiłam już. Nie wyobrażam sobie mieszkania z…
- Świetnie. Powodzenia w szukaniu mieszkania w pierdolonym Los Angeles. Albo wysoki czynsz, albo mieszkanie z karaluchami. Spytaj Duffa, przechodził przez to.
- Cóż, można się przyzwyczaić, że coś po tobie chodzi. Małe, pełzające ohydki.  – mruknął blondyn. Wzdrygnęłam się.
- Serio chcecie ją zaprosić do naszego domu? – spytał Axl, podkreślając słowo ,,naszego”. Izzy pokiwał głową.
- Jeżeli to ma oznaczać, że będzie o jedną osobę więcej, która dołoży się do czynszu, to tak, rudzielcu. Mogę nawet odstąpić jej swoje łóżko i spać z tobą.
- Fuj! – Axl odsunął się nieco od przyjaciela, na co brunet zareagował śmiechem.
- No, nie daj się prosić. Nie znajdziesz takich współlokatorów jak my – powiedział Duff, z zadowoleniem kiwając głową. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem. No właśnie. I o to mi chodziło! Dopiłam drinka i spojrzałam na chłopaków, kiwając głową.
- Okej. Macie mnie. Jestem pod murem, nie mam co zrobić – powiedziałam w końcu, posyłając im coś w stylu uśmiechu.
***
- I zamieszkasz z nimi? – Lizzy przyglądała mi się, jakby zastanawiała się, czy nie jestem na haju. Cóż, pewnie właśnie to robiła. Pokiwałam głową, wzdychając ciężko. Wczoraj co prawda znowu wzięłam nieco proszku, ale nie na tyle, by dzisiaj wyglądać równie okropnie jak poprzednio. W końcu, musiałam iść do pracy, a szef na pewno nie byłby zadowolony widząc, że przyszłam naćpana.
- Masz lepszy pomysł? Może uda nam się wynająć jakiś niewielki domek, w końcu jest nas szóstka – powiedziałam bez przekonania. Ciągle nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Nie żebym miała jakieś inne wyjście.
Blondynka pokiwała głową, przygryzając wargę.
- Racja. W końcu, nie będzie tak źle, nie? Daj spokój, na pewno nie jest tak, że przez cały dzień tylko piją i ćpają… prawda? – przy ostatnim zdaniu zaczęła się coraz bardziej wahać.
- Dzięki. Naprawdę, sprawiłaś, że czuję się o wiele lepiej – mruknęłam, wywijając wargę do przodu. Lizzy wstała i poklepała mnie do ramieniu.
- Zadzwoń do mamy. Pewnie chciałaby jeszcze porozmawiać z normalną tobą – powiedziała z powagą i opuściła pomieszczenie.
Cudownie. 

Zebrałam swoją kurtkę i torebkę i także wyszłam. Nie chciałam się spóźnić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz