środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 6


Jak na złość, w barze dzisiaj było jeszcze więcej ludzi niż zazwyczaj. Obawiałam się, że jeszcze trochę i zaczną się bójki o miejsca.
- Ładny – powiedział Axl. Siedział na stołku przede mną i przeglądał jakieś ogłoszenia w gazecie. Rzucił ją na blat i wskazał na fotografię domu – co myślisz? – mruknął.
- Axl, wybierzcie co chcecie – odpowiedziałam, nalewając wódki do kieliszka. Rudzielec pokiwał głową, mrucząc coś pod nosem.
- Zgadzam się. Duff mnie tu wysłał. Powiedział, że potrzebujemy kobiecej ręki, czy coś takiego.
- Na początek musi nas być stać na ten dom – mruknęłam, wskazując na tekst pod spodem. Nawet gdy złożymy się w szóstkę, nie starczy nam na czynsz. Widząc ciąg cyfr Axl przerzucił stronę, wypijając zawartość kieliszka. Zapalił papierosa, nucąc pod nosem.
- Lori! – zawołał ktoś. Skierowałam się w stronę klienta, ze wszystkich sił starając się nie pokazać zdenerwowania, jakie odczuwałam.
Pojutrze będę musiała opuścić dotychczasowe mieszkanie. A my ciągle nic nie znaleźliśmy. Jak tak dalej pójdzie, to nasz cały plan się rozsypie i znowu zostanę bez niczego. Zrealizowałam zamówienie, ignorując próby klienta rozpoczęcia rozmowy. Miał na imię Nate. Chyba. Był młody, mniej więcej w moim wieku. Uśmiechnął się do mnie, nachylając nieco.
- Wiesz, mogłabyś chociaż udawać zainteresowaną. Moje ego właśnie się roztrzaskało o podłogę – powiedział, upijając nieco z drinka, który mu podałam. Westchnęłam cicho, bezradnie rozkładając ręce.
- Przepraszam – powiedziałam cicho, unosząc wzrok i patrząc w jego brązowe tęczówki – naprawdę. Ostatnio jestem daleko myślami – dodałam, czując, że powinnam się jakoś usprawiedliwić. Chłopak pokiwał głową.
- Rozumiem. Musisz mi to wynagrodzić. Zjedź ze mną kolację. Jutro. W Grillu, naprzeciwko – nie mogłam odmówić, szczególnie gdy patrzył na mnie z uroczym uśmiechem. Skinęłam głową.
- Będę o piątej – powiedziałam, odwracając się. Skinął głową, puszczając mi oczko, a ja wróciłam do szorowania szklanek.
- No proszę – mruknął Axl znad gazety. Uniosłam brew, przez chwilę patrząc na rudzielca, jednak ten chyba nie zamierzał rozwinąć swojej myśli.
- Nie masz co robić? Pół nocy siedzisz w barach. Codziennie – powiedziałam w końcu, odkładając szmatkę. Wzruszył ramionami.
- Tworzę. Potrzebuję inspiracji. Potem siadam i piszę. Nie zrozumiesz – machnął ręką, na co prychnęłam cicho.
- Macie coś nowego? – zainteresowałam się. Chociaż bym się teraz nie przyznała, wtedy, na koncercie, naprawdę to poczułam. Poczułam ich muzykę. Zrozumiałam o czym śpiewają.
- Mamy – odpowiedział tylko, nie unosząc wzroku znad gazety.
Oho. Chyba nie był w zbyt dobrym humorze.
- Lori, cześć! – Jess podeszła do baru. Miała mnie dzisiaj zmienić i to ona miała zamykać. Uśmiechnęłam się do niej na powitanie, a ta zniknęła na zapleczu.
I wtedy się zaczęło.
Do Axla podszedł duży mężczyzna, na oko czterdziestoletni. Co tu dużo mówić, Axl był od niego dwa razy drobniejszy. Od razu wyczułam kłopoty.
- Siedzisz na moim miejscu – oznajmił duży. Widywałam go tutaj wcześniej, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia.
- Co? – mruknął Axl, odrywając się od gazety. Odłożył ją, zerkając na mężczyznę.
Wyraz jego twarzy od razu się zmienił. Zacisnął mocniej szczękę, twardo mierząc go wzrokiem.
- Słyszałeś, pedale – powiedział tamten. Jęknęłam cicho, widząc, że rudzielec wstaje z miejsca.
Nie, nie, nie.
- Panowanie, spokojnie – zaczęłam, jednak żadnej z nich mnie nie słuchał.
- Jak mnie, kurwa, nazwałeś? – spytał Axl, zaciskając pięści.
- No proszę. Trafił mi się głuchy pedał – ledwo skończył zdanie, a zaciśnięta pięść Rose'a wylądowała na jego twarzy. Przymknęłam powieki, przeklinając w myślach. Stało się to, czego się obawiałam. Bójka. Natychmiast włączyły się osoby trzecie, chyba po prostu po to, by się z kimś pobić.
Jess wybiegła z zaplecza, stając obok mnie.
- Kurwa – wyszeptała. Co miałyśmy zrobić? Wrzeszczeć? Dzwonić na policję? To bez sensu. I tak by nie przyjechali na czas, o ile w ogóle by się pojawili.

W końcu się uspokoili. Kilku rosłych mężczyzn wkroczyło w sam środek, odciągając od siebie awanturników. Szybko omiotłam wzrokiem tłum i chyba nikt nie został poważnie ranny. Spojrzałam na Jess, marszcząc czoło.
- Pomogę ci to ogarnąć – powiedziałam, wskazując na stoły i krzesła. Niektóre z nich były poprzewracane. Dziewczyna pokręciła głową, machając ręką.
- Poradzę sobie. Idź do domu.
- Jesteś pewna? – spytałam, na co pokiwała głową. Klepnęłam ją w ramię i wzięłam z zaplecza swoją kurtkę i torbę, po czym wróciłam do Axla. Siedział na stołku, wycierając krew z twarzy.
- Złamany nos? – spytałam, podchodząc bliżej. Obrzucił mnie spojrzeniem, krzywiąc się.
- Przyszłaś się chełpić? Daruj sobie – mruknął tylko, wycierając twarz w koszulkę.
Okej. Za dużo tego.
- Ruszaj się. Idziemy do mnie. Doprowadzę cię do ludzkiego wyglądu – złapałam go za ramię, jednak nie spodziewałam się, że po prostu mnie odepchnie.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Poradzę sobie – zawołał, kierując się w stronę wyjścia.
Jeszcze tego mi brakowało.
Ruszyłam za nim, kręcąc głową.
- Axl, daj sobie pomóc!
- Nie potrzebuję pomocy, a szczególnie od ciebie! – zawołał, odwracając się w moją stronę. Kilka osób na ulicy obejrzało się i przyśpieszyło kroku.
- O co ci chodzi do cholery? – spytałam cicho. Najpierw był dla mnie miły, a potem się na mnie wyżywał? Bez sensu.
- Nie potrzebujemy lokatorki – mruknął tylko, odwracając się. Zmarszczyłam brwi, chcąc coś jeszcze powiedzieć, jednak zrezygnowałam, tylko wpatrując się w plecy rudzielca.

*** 

Gdy wróciłam do domu, pod drzwiami czekali już na mnie Saul i Duff. Gdy podeszłam bliżej, brunet klepnął ramię Duffa, a ten uśmiechnął się, spoglądając na mnie.
- Lori, nie zgadniesz! – zawołał wesoło, przesuwając się, bym mogła odkluczyć drzwi. Nie odpowiedziałam, po prostu wkładając klucz do dziurki.
- Nie spytasz co? – dodał blondyn, widząc, że nie kwapię się do rozmowy. Spojrzałam na niego, otwierając drzwi.
- Co? – spytałam w końcu, wpuszczając ich do środka. Większość rzeczy zdążyłam już spakować. Nie miałam tego zbyt dużo. Dwie walizki i kilka kartonów.
I tyle.
- Mamy dom!
Zamarłam, odwracając się. Mimowolnie się uśmiechnęłam, oddychając z ulgą.
A więc się udało.
- Naprawdę? – powiedziałam, błądząc wzrokiem po uśmiechniętych twarzach chłopaków. Pokiwali głowami, a Slash objął mnie ramieniem, prowadząc do okna.
- Pożegnaj się z widokiem, Lori. Jutro zabieramy Twoje rzeczy!
Pokiwałam głową, ale po chwili mój uśmiech zbladł. Przypomniałam sobie słowa Axla.
Nie chciałam stawać pomiędzy członkami zespołu. Nie chciałam stwarzać im problemu, ale... nie miałam gdzie mieszkać.
- Słuchajcie, jesteście pewni? Że chcecie bym z wami mieszkała? Naprawdę, nie...
- Cicho! – przerwał mi Duff, podchodząc bliżej – nie znamy cię długo, okej. Ale cię lubimy. No i przyda nam się jednak kobieta – puścił mi oczko. Westchnęłam, spuszczając wzrok.
- Nie chcę tylko byście się przeze mnie kłócili – mruknęłam. Wymienili się spojrzeniami.
- Niech zgadnę. Rozmawiałaś z wiewiórą – wesoło powiedział Slash. Pokiwałam głową, a ten zaśmiał się cicho
– Nie przejmuj się nim, serio. Ten typ tak ma.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, kiwając głową. Może i tak. W każdym razie, mieszkanie pod mostem mi nie odpowiadało, a skoro nie zgłaszali żadnych obiekcji, nie widziałam problemu.

***

Wzięłam dwa dni wolnego. Mój szef naprawdę nie był z tego zadowolony, ale w końcu się zgodził.
Na szczęście.
Tak więc stałam na chodniku, w dłoni ściskając karteczkę z adresem. Obok mnie leżały dwie walizki. Resztę rzeczy miałam odebrać później.
Nerwowo przeskakiwałam z nogi na nogę. Moi nowi współlokatorzy mieli zjawić się już pół godziny temu.
Wystawili mnie? A może to wszystko to był jakiś chory żart?
A może coś się stało?
Przygryzłam wargę, nerwowo zerkając na zegarek. W końcu jednak zobaczyłam vana, który zatrzymał się na podjeździe.

***


Co do następnego rozdziału, jest on pisany oczami Slasha. Nie ukrywam, że było to dla mnie wyzwanie, ale mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz