niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział 4

- Chodź. Szybko – wyszeptał, ponownie zaciskając palce na moim przegubie. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo miał zimne dłonie. Wzdrygnęłam się, a on zaczął biec w górę wzgórza, od czasu do czasu oglądając się za siebie. Nie widząc innego wyjścia, ruszyłam za nim.
Zdecydowanie musiałam popracować nad kondycją. Powoli zaczynało mi brakować powietrza. Zastanawiałam się, czy jeszcze długo miał zamiar tak bieg, gdy Axl przystanął, kiwając głową.
- Dobrze. Tutaj już nie będą szukać – mruknął, chyba bardziej do siebie. Dopiero teraz spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Uśmiechnął się łobuziarko.
Kurwa. Właśnie uciekłam policji.
- A jednak, nie mogłaś się oprzeć i postanowiłaś zobaczyć nas w akcji, barmanko? – puścił mi oczko. Przewróciłam oczami i usiadłam pod drzewem, kręcąc głową.
- Lizzy się uparła. Najgorsze, że ją zgubiłam. Boże! – zawołałam, ze złością rwąc źdźbła trawy. Rudzielec usiadł obok mnie, poprawiając czerwoną bandanę na włosach.
- Spokojnie. Nie złapią wszystkich, nie ma szans. A nawet jeśli ją aresztują, to nic na nią nie mają – powiedział, wzruszając ramionami. Przez chwilę milczeliśmy. Myślałam o wszystkim i o niczym. O Lizzy. O koncercie.
I o cholernie dobrym głosie Axla.
- Wiesz… - zaczęłam w końcu, przygryzając wargę. Nie wiedziałam jak do końca wyrazić swoje myśli – naprawdę jesteście dobrzy. Nie spodziewałam się – zerknęłam na chłopaka. Uśmiechał się, wkładając źdźbło trawy do ust.
- Wiem. Dajemy z siebie wszystko – mruknął, unosząc wzrok i przez chwilę wpatrując się w rozgwieżdżone niebo – zostajesz teraz naszą fanką numer jeden?
- Nie licz na to, że zdejmę stanik i będę w was rzucać – odpowiedziałam, przewracając oczami. Axl spojrzał na mnie, unosząc brew.
- Nie żeby coś, ale właściwie to już zdjęłaś ten stanik – powiedział, na co otrzymał ode mnie sójkę w bok.
No tak. A już udało mi się o tym zapomnieć.
- Zniszczyłeś cały klimat – mruknęłam, wstając. Przez chwilę po prostu przyglądałam mu się. Raz wydawał mi się totalnym dupkiem, a innym razem był… ujmujący? Nie wiedziałam jak inaczej to określić.
- Co? – spytał – spodobałem ci się, barmanko? – puścił mi oczko, także podnosząc się z ziemi. Przewróciłam oczami, kręcąc głową.
- Jednak dupek – mruknęłam do siebie, na co ten zmarszczył brwi.
- Nie wiem co to miało znaczyć, ale uznam za komplement. Chodź – ruszył w dół ulicy, wkładając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki.
- Chodź, gdzie? – spytałam, jednak posłusznie ruszyłam za nim.
- Do baru, oczywiście.
***
- Dlaczego mnie wyciągnąłeś? – spytałam, popijając piwo. Siedzieliśmy właśnie w Rainbow. Zajęliśmy stolik w głębi lokalu. Musiałam przyznać, miał swój klimat.
- Przenocowałaś Saula – powiedział takim tonem, jakby to wszystko rozwiązywało. Przygryzłam wargę, chcąc zadać kolejne pytanie, gdy przy naszym stoliku pojawił się Duff. W dłoni trzymał gitarę basową, którą właśnie położył na wolnych siedzeniach. 
- Nikogo od nas nie aresztowali. Twojej przyjaciółki też, widziałem jak wyszła – powiedział, zabierając Axlowi piwo. Upił kilka łyków, kiwając głową.
Odetchnęłam z ulgą. A więc Lizzy udało się wyjść. Poczułam, jakby ogromny kamień właśnie spadł mi z serca.  
- Kurwa, stary. Ten koncert był chujowym pomysłem – powiedział blondyn, siadając obok rudzielca. Ten skinął głową.
- Co ty nie powiesz – mruknął w odpowiedzi, rozglądając się. Pewnie ciągle zastanawiał się, gdzie podziewała się reszta zespołu. Nie dziwiłam się. Z tego co zdążyłam zauważyć, naprawdę się przyjaźnili.
- Słuchajcie, będę się zbierać. Dzięki za piwo – rzuciłam w stronę Axla, wstając. Nie miałam zamiaru po prostu tam siedzieć i pić. Ostatnio nie skończyło się to dla mnie zbyt dobrze.
- Jesteś pewna? – spytał Duff, marszcząc brwi – tam na ulicach kręcą się różne typki.
- Wiem. Pamiętaj, że pracuję w barze. Te typki gdzieś się muszą upijać – puściłam mu oczko, zakładając kurtkę. Gdybym miała za każdym razem obawiać się, kto może mnie zaczepić na ulicy, najpewniej nie wychodziłabym z domu. Musiałam po prostu liczyć, że jakoś dotrę do mieszkania.
- Axl cię odprowadzi – blondyn wskazał na kolegę, na co ten spojrzał na niego zdziwiony.
- Co? – spytał. I tu chyba nastąpiła między nimi ta dziwna komunikacja niewerbalna. Przez chwilę miałam wrażenie, że mierzyli się na wzrok, a w końcu Axl podniósł się z miejsca.
- Cokolwiek powiesz, Duffy – mruknął, mijając kolegę. Jego dłoń wylądowała na moich plecach, gdy lekko popchnął mnie w stronę wyjścia.
- Nie musisz, wiesz… - zaczęłam, jednak przerwałam, widząc spojrzenie, które mi rzucił.
- I tak nie mam nic do roboty – wzruszył ramionami. Nie oponowałam, bo i po co? Ktoś zagwizdał po drugiej strony ulicy. Nie byłam pewna, czy to na mnie czy nie, ale Axl odwrócił się, wystawiając środkowy palec.
Oho. Zapowiadała się jeszcze ciekawsza podróż niż ze Slashem.
- Każdego prowokujesz? – spytałam, unosząc brew. Chłopak uśmiechnął się, kiwając głową na boki.
- Tylko jak mnie wkurzą – odpowiedział w końcu. Westchnęłam teatralnie, kręcąc głową.
- Axl… - zaczęłam cicho. Kopnęłam zagubiony kamyk, po czym uniosłam wzrok na rudzielca. Patrzył na mnie pytająco – co się właściwie stało? No wiesz…
- Jak się poznaliśmy i wskoczyłaś mi do łóżka?
- Nazywaj to jak chcesz. To ty mnie upiłeś – mruknęłam, wskazując na niego kciukiem.
- Nie wlewałem ci alkoholu na siłę – zaoponował – tylko postawiłem ci kilka kolejek, ale jakoś nie miałaś wtedy nic przeciwko.
No dobra. Punkt dla niego.
- Ale jak już chcesz wiedzieć, to… po prostu się stało, okej? Nie wiem co innego mam ci powiedzieć – powiedział w końcu, bezradnie rozkładając ręce.
Po prostu się stało?
- Nieważne, zapomnij, że pytałam – mruknęłam. Wyglądało na to, że od niego i tak niczego się dowiem.
Zresztą, jakiej odpowiedzi oczekiwałam? Sama nie wiedziałam. Po prostu chciałam się dowiedzieć, jakim cudem wylądowałam z nim w łóżku. Nie byłam cnotką i przypadkowy seks mi się zdarzał, ale… zawsze to pamiętałam. A teraz miałam w głowie jedną, wielką, czarną dziurę i to doprowadzało mnie do frustracji.
W milczeniu doszliśmy pod kamienicę w której mieszkałam. I o dziwo, ktoś już tam na nas czekał. Zmarszczyłam brwi, rozpoznając moją przyjaciółkę. Siedziała na krawężniku, a towarzyszył jej nie kto inny jak Slash.
Wymieniłam się szybkimi spojrzeniami z Axlem i podeszliśmy bliżej.
- Tu jesteś! – zawołała Lizzy. Podbiegła do mnie i mocno przytuliła – zgubiłam się na koncercie i nie wiedziałam, gdzie się podziewasz! Bałam się, że cię aresztowano – wyrzuciła na jednym oddechu. Uśmiechnęłam się, kręcąc głową.
- Właściwie to Axl mnie wyciągnął – powiedziałam, przejeżdżając dłonią po włosach. Słysząc moje słowa, Slash podszedł nieco bliżej.
- Axl? Ten Axl? – spytał, patrząc na rudzielca z niedowierzaniem.
- Spierdalaj – mruknął Rose, odwracając się. Ruszył w drogę powrotną, odwracając się – rusz tyłek, Saul! – zawołał jeszcze. Nie do wiary. Ten człowiek naprawdę zmieniał humor kilka razy dziennie.
Nie miałam jednak zamiaru teraz skupiać się na Axlu. Spojrzałam na przyjaciółkę, marszcząc czoło.
- Więc, o czym rozmawialiście ze Slashem? – spytałam, wchodząc na klatkę.
- No wiesz… wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy – wzruszyła ramionami. Otworzyłam drzwi mieszkania, mierząc Lizzy spojrzeniem.
- To znaczy? – spytałam, odkładając torbę i zdejmując kurtkę.
- Ustaliliśmy, że mimo tego, że ze sobą spaliśmy, to cholernie do siebie nie pasujemy i zostajemy przyjaciółmi. Żadnej niezręczności.
- Żadnej niezręczności. Ciekawie – mruknęłam, uśmiechając się do siebie. Z lodówki wyciągnęłam dwa piwa i jedno podałam Liz. Usiadłyśmy przy stole i przyjaciółka zmierzyła mnie spojrzeniem.
- Za to Axl i ty…- zaczęła. Uniosłam dłoń, kręcąc głową.
- O nie, nie. My też do siebie nie pasujemy… Po prostu się stało – powtórzyłam jego słowa, wzruszając ramionami.
- Jak chcesz – mruknęła Lizzy, przygryzając wargę. Przez chwilę miałam wrażenie, że chciała coś powiedzieć, jednak tylko pokręciła głową, upijając nieco ze swojej butelki.
Oczywiście, na jednym piwie się nie skończyło. Potem przyszedł czas na drugie i trzecie. Potem straciłam rachubę.
***
Obudziłam się rano z głową na stole. Jęknęłam cicho. Chyba powinnam powoli przyzwyczajać się do ogromnego kaca. Uniosłam głowę i zobaczyłam Lizzy, która leżała w dokładnie takiej samej pozycji na drugim krańcu stołu. Potem zlustrowałam spojrzeniem puste butelki po piwie. Nieźle. Przynajmniej było wesoło! Uśmiechnęłam się do siebie, przypominając sobie, jak rozmawiałyśmy chyba o wszystkich naszych znajomych. Powoli się podniosłam, uważając, by nie robić zbyt gwałtownych ruchów i doczłapałam się jakoś do lodówki. Wyciągnęłam wodę i miałam zamiar wypić właśnie całą butelkę na raz, gdy rozległo się pukanie do drzwi, przy okazji rozchodząc się echem w mojej głowie.
Zaje-kurwa-biście.
Lizzy drgnęła, podnosząc się z miejsca.
- Co… - jęknęła, przykładając dłonie do czoła. Mijając ją podałam dziewczynie butelkę zimnej wody i otworzyłam drzwi, starając przy tym nie wyglądać jak po całej nocy chlania.
- Oh, pan Williams – powiedziałam, widząc właściciela budynku. Obejrzałam się, rzucając szybkie spojrzenie na pokój. Butelki były wszędzie i naprawdę, wolałabym, by osoba, która udostępniała mi mieszkanie, tego nie widziała.
- Dzień dobry, pani Mason. Mogę? Nie zajmę pani dużo czasu – powiedział, wskazując na drzwi.
Jasna. Cholera.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, wychodząc na korytarz i zamykając za sobą drzwi.
- Wie pan, moja przyjaciółka jest bardzo chora – mruknęłam, dłonią głaszcząc szyję. Zawsze tak robiłam, gdy byłam zdenerwowana. Jak na złość, akurat zza drzwi rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i donośne ,,kurwa!” w wykonaniu Liz.
Super.
- Ledwo chodzi i nie patrzy co robi, ale gardło ma zdrowe – powiedziałam szybko. I byłam przy tym pewna, że nie uwierzył w ani jedno moje słowo, jednak widocznie, na szczęście, postanowił nie zagłębiać się w temat.
- Jasne. Mam dla pani naprawdę złe wieści – w dłoniach trzymał jakąś kopertę. Zmarszczyłam brwi, unosząc głowę i patrząc na mężczyznę w milczeniu.
O czym on mówił?
- Kryzys także nas dopadł, pewnie jest pani tego świadoma – kontynuował – dlatego jesteśmy zmuszeni podnieść pani czynsz – mówiąc to wręczył mi kopertę. Pewnie w środku były wszystkie dokumenty, których i tak nie rozumiałam.
- Jak to ponieść? Co to znaczy? – spytałam, skubiąc brzegi kartki. Pan Williams pokręcił głową.
- Sto dolarów.
Sto dolarów?! Czy oni poszaleli? Już i tak płaciłam zdecydowanie zbyt dużo za mieszkanie, które nie było warte nawet połowy ceny.
No i skąd miałam wziąć takie pieniądze?
- Może pani spokojnie mieszkać do końca miesiąca. Wtedy będzie pani musiała podjąć decyzję. Wszystko ma pani w środku – wskazał na kopertę.
- Lori! – usłyszałam wesoły głos.
Nie. Błagam. Nie.
Odwróciłam się w stronę Saula, który wesoło wchodził po schodach. Uśmiechnięty i bez koszulki, a w ręku trzymał gitarę. Jakby tego było, uściskał mnie radośnie, więc już nie mogłam udawać, że go nie znałam.
Poklepałam więc Slasha po plecach, zastanawiając się, po co tu przywiało te cholerę i czemu robił mi to akurat przy właścicielu.
- Wiesz co ten pierdolony rudzielec znowu odwalił? – zaczął, wygodnie opierając się o ścianę. Miałam wrażenie, że dopiero wtedy zorientował się, że nie byłam sama. Jego wzrok spoczął na panu Williamsie.
- O. Dzień dobry. Jestem Saul – wyciągnął przed siebie dłoń. Natomiast pan Williams mierzył go wzrokiem, błądząc spojrzeniem od burzy włosów do nagiej klatki piersiowej.
- Dzień dobry. I do widzenia –Williams najwidoczniej uznał, że czas się ulotnić. Nie dziwiłam mu się. Cóż, dobre było chociaż to, że tym razem Saul nie miał w ustach papierosa.
Odczekałam chwilę, aż miałam pewność, że właściciel już mnie nie usłyszy, po czym odwróciłam się w stronę bruneta.
- Popierdoliło cię? Już i tak uważa, że sprowadzam do domu jakiś typków, a ty… mógłbyś się chociaż ubrać! – zawołałam, otwierając drzwi do mieszkania. Weszłam do środka, rzucając kopertę na komodę.
- No co? Przyznaj, że mam niezłą… o, cześć Liz – Slash pomachał mojej przyjaciółce. Blondynka właśnie zbierała szkło z ziemi i uniosła głowę, by zobaczyć kto wszedł do środka.
- Ach, cześć, cześć – mruknęła, po czym przeniosła wzrok na mnie – w porządku? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
- Taaa. Przyszedł Williams, powiedzieć, że mam płacić wyższy czynsz, rozumiesz? A potem… pojawił się on – wskazałam na Slasha. Chyba nic więcej nie musiałam mówić, prawda? Liz uniosła brew, przyglądając się chłopakowi, który rozłożył się już wygodnie na kanapie.
- Co on tutaj właściwie robi? – spytała, na co wzruszyłam ramionami.
- Liz, słuchasz mnie? Nie mam tylu pieniędzy.
- Spokojnie – podeszła bliżej, kładąc dłonie na moich ramionach – coś wymyślimy. Na pewno nie wylądujesz pod mostem – przytuliła mnie, a ja odetchnęłam z ulgą. Może tak. Może wszystko jakoś się ułoży.
- Będziecie się całować? – przerwał nam Saul. Odsunęłam się od przyjaciółki, z dezaprobatą patrząc na chłopaka.
- Jak mogłaś się z nim przespać? – mruknęłam, unosząc brew. Lizzy wzruszyła ramionami.
- Byłam pijana – powiedziała takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
- Dwa razy? – spytałam, a ta przygryzła wewnętrzną stronę policzka.
- No co? Nie wygląda wcale tak źle – wyszeptała w końcu.
- Hej, jestem tutaj – mruknął chłopak. Przewróciłam oczami i podeszłam bliżej niego.
- Więc, co cię tu sprowadza? – usiadłam na krześle przy kanapie, obserwując bruneta. Ten przez chwilę milczał, po czym spojrzał na mnie, uśmiechając się.
- Tu mi się dobrze myśli. Muszę wymyślić riff – puścił mi oczko. O nie. Nie, nie, nie! Nie ma mowy, nie będzie mi tutaj brzdąkał. Już wystarczająco bolała mnie głowa.
Widząc, że chcę się sprzeciwiać, Slash uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Postawię ci potem drinka. Ale masz tu naprawdę niezłą aurę, a ja muszę coś napisać, a z tymi debilami nie da się myśleć – nie czekał na moją odpowiedź. Po prostu zaczął grać. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz