Gdy
się obudziłam, zegar obok łóżka wskazywał 11:34. Uniosłam się nieco, ziewając.
Dawno tak długo nie spałam, ale teraz czułam, że mogłabym przeleżeć tak cały
dzień. Jednak wstałam i od razu skierowałam się do małego salonu, połączonego z
kuchnią.
Saul
nadal zalegał na kanapie. Jedna jego dłoń dotykała podłogi, a on sam cicho
pochrapywał. Byłam pewna, że gdy się obudzi, będzie miał okropnego kaca. Uśmiechnęłam
się na tę myśl. Dobrze mu tak!
Zabrałam
się za przygotowanie jako takiego śniadania. Jako takiego, bo w mojej lodówce
nie było zbyt wiele. Udało mi się jednak znaleźć ser i trochę pomidora. A więc
kanapki musiały wystarczyć.
Patrzyłam
właśnie herbatę, gdy Saul jęknął cicho. Obserwowałam jak otwiera oczy i krzywi
się, gdy oślepia go światło.
-
Dzień dobry! – powiedziałam wesoło, stawiając na blacie dwie szklanki – witamy
w świecie żywych.
-
Co… kurwa, gdzieś ty mnie przywlokła?
-
Byłoby miło, jakbyś docenił gest. Głodny? – spytałam, wskazując na kanapki.
Brunet skrzywił się, siadając.
-
Masz piwo?
No chyba sobie żartował. Piwo? Widząc moje uniesione brwi, wzruszył ramionami. Schował twarz w dłoniach, kręcąc głową.
No chyba sobie żartował. Piwo? Widząc moje uniesione brwi, wzruszył ramionami. Schował twarz w dłoniach, kręcąc głową.
-
Nie wiesz, że najlepsza na kaca jest albo koka, albo alkohol? Ustaliśmy, że
tego pierwszego nie masz – mruknął. Byłam zdziwiona, że w ogóle pamiętał naszą
wczorajszą rozmowę.
-
Właściwie, to ustaliliśmy, że nie mam hery – przypomniałam mu łagodnie,
chwytając kanapkę. Jeżeli nie chciał – jego strata. Ja byłam wystarczająco
głodna.
-
Czyli…? – zaczął, spoglądając na mnie pytająco. Pokręciłam głową.
-
Nie. Koki też nie mam. Jestem czysta.
-
Jasne – powiedział z powątpiewaniem.
A
co to miało znaczyć?
Nie
powiedziałam jednak niczego, podchodząc bliżej.
-
Tam jest łazienka. Ogarnij się. Czuć od ciebie sam alkohol i też nie wyglądasz
zbyt dobrze – mruknęłam, przyglądając mu się przez chwilę. Podkrążone oczy,
poczochrane włosy. Wyglądał okropnie.
-
Dzięki. Jesteś po prostu, kurwa, urocza – powiedział, jednak posłusznie
skierował się we wskazaną przeze mnie stronę.
No.
Grzeczny chłopiec. Uśmiechnęłam się do siebie, pałaszując kanapkę i myśląc, że
dawno nie jadłam nic tak dobrego. Gdy już się najadłam objęłam dłońmi kubek z
herbatą. Upiłam kilka łyków i musiałam ją odstawić, bo rozległo się pukanie do
drzwi.
Nucąc
pod nosem Angie od Stonsów otworzyłam drzwi. Za nimi stał nie kto inny jak Axl.
Opierał się o ścianę, żując gumę.
-
Jest tutaj ten idiota? – spytał zamiast przywitania i po prostu wszedł do
środka.
Jak
miło.
Zamknęłam
drzwi za nieproszonym gościem i splotłam ręce na klatce piersiowej.
-
Bierze prysznic – powiedziałam w końcu, widząc, że rudzielec nie ma zamiaru się
stąd wynieść. Uśmiechnął się, rozglądając po pokoju.
-
Ładnie tu nawet masz, barmanko. O, kanapki! – zatarł dłonie, podchodząc do
talerza. Zaczął pałaszować kanapki, po czym uniósł wzrok, patrząc na mnie.
-
Masz piwo?
Prychnęłam. Co oni mają z tym piwem? Pokręciłam głową, siadając na krześle. Świetnie. Sprowadziłam sobie do domu pijanego Slasha, a teraz miałam na głowie jego i jego rudego kolegę. Brakowało mi tutaj jeszcze reszty zespołu i impreza może się zaczynać!
Prychnęłam. Co oni mają z tym piwem? Pokręciłam głową, siadając na krześle. Świetnie. Sprowadziłam sobie do domu pijanego Slasha, a teraz miałam na głowie jego i jego rudego kolegę. Brakowało mi tutaj jeszcze reszty zespołu i impreza może się zaczynać!
-
Saul! – zawołał Axl, podnosząc się z miejsca. Mulat właśnie wszedł do pokoju,
bez koszulki, ręcznikiem osuszając mokre włosy – stary, do chuja! Nie
wiedzieliśmy gdzie się zaszyłeś. Ktoś mi powiedział, że miałeś odlot w barze i
tak pomyślałem, że znajdę cię tutaj – naprawdę, chyba nie chciałam pytać, skąd
wziął mój adres.
-
Tak wyszło – Slash wzruszył ramionami, uśmiechając się do Axla – pewna przemiła
barmanka postawiła mnie przenocować – tutaj spojrzał w moim kierunku i puścił
mi oczko. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przekrzywiając głowę.
-
Zaprosiłaś go do swojego domu? Czuję się zraniony – mruknął rudzielec.
-
Serio? Pamiętasz chociaż jak mam na imię? – spytałam, unosząc brew. Ten
zamyślił się, przygryzając policzki od wewnątrz.
-
L… Lara? Lira? Lola? – zaczął wymieniać, bezradnie rozkładając ręce.
No
właśnie. Tego się spodziewałam.
-
Dzięki, Lori – Slash spojrzał na mnie, nieco poważniejąc. Uśmiechnęłam się,
podchodząc do chłopaka.
-
Nie ma sprawy. Tylko następnym razem nie upijaj się aż tak. Ciężko cię
prowadzić.
-
Następnym razem? – zawołał Axl – co ty, robisz teraz za jego niańkę? Stary,
ubieraj się. Mamy zaraz próbę – dodał szybko, zerkając na mulata. Ten pokiwał
głową i znowu zniknął w łazience.
-
Taaa, więc… dobrze, że jednak nie musiał spać.. gdziekolwiek – mruknął
rudzielec. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, słysząc te słowa.
-
Zabrzmiało prawie jak podziękowania z twojej strony – oznajmiłam wesoło, łącząc
dłonie za plecami. Axl zmrużył oczy, kręcąc głową.
-
Wszystko jedno. Powiedź temu idiocie, że czekam na dole – puścił mi oczko,
odwracając się i wyszedł z mieszkania.
Okej.
Oficjalnie zdobyłam naprawdę popieprzonych nowych znajomych.
***
Wtorkowy
wieczór. W końcu miałam wolne. Uśmiechnęłam się do siebie, przeciągając na
łóżku. Mogłabym tak spędzić chyba cały dzień, ale najwyższy czas się podnieść.
Inaczej
Lizzy mnie zabije. Wiedziałam, jak bardzo chciała iść na ten cholerny koncert.
No i w sumie byłam ciekawa co grają i jak im to wychodzi. W Los Angeles było
mnóstwo początkujących zespołów, ale mało komu udawało się wyjść poza granie w
klubach. I to przeważnie w pustych klubach.
Kończyłam
właśnie się przygotowywać, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam
zobaczyłam moją przyjaciółkę, uśmiechniętą od ucha do ucha.
Wpuściłam
ją do środka, po czym wróciłam do rozczesywania włosów.
-
Uwielbiam koncerty! – zapiała mi do ucha, przytulając się do moich pleców.
Jęknęłam cicho, gdy poczułam, jak dziewczyna mnie dusi.
-
Gorzej jak będziemy jedyną publicznością – zauważyłam. Liz tylko wzruszyła
ramionami.
-
No to co? Przynajmniej nas zobaczą! – powiedziała radośnie. Pokiwałam głową, a
ta wyrwała mi grzebień z ręki.
-
Wyglądasz już ślicznie! Chodź, bo się spóźnimy! – z tymi słowami wyciągnęła
mnie z domu. Zapaliłyśmy po papierosie, idąc zatłoczonym chodnikiem.
-
Więc, czemu tak ci zależy? To tylko koncert. A poza tym, już i tak zapomniałaś
o Saulu – powiedziałam, zaciągając się dymem. Dziewczyna westchnęła, kręcąc
głową.
-
No i co? Chcę ich zobaczyć i tyle – powiedziała to takim tonem, jakby była to
najbardziej oczywista rzeczy na świecie.
Jak
uważała.
W
końcu dotarłyśmy na miejsce. Spodziewałam się jakiegoś baru. Nie meliny. Nie
byłam pewna czy chciałam tam wejść, ani czy koncerty, które tam się odbywały
były w ogóle legalne.
-
No chodź! – Liz chwyciła mnie za dłoń i musiałam za nią ruszyć. Uniosłam brew,
ledwo co widząc w ciemności.
Prowizoryczna
scena zajmowała najwięcej miejsca. Oprócz nas stało tam już kilkanaście osób. Pośród
nich krążyło kilka mężczyzn. Wcale się nie kryli, że sprzedają narkotyki.
Gdziekolwiek się nie rozejrzałam, widziałam białe proszki i tabletki w
torebeczkach.
Coraz
ciekawiej.
Coraz
więcej osób się pojawiało i szczerze mówiąc, byłam nieco zdziwiona. W końcu
było nas około pięćdziesięciu. Jak na początkujący zespół.. całkiem nieźle.
Na
scenie pojawił się jakiś człowiek. Wysoki brunet. Uśmiechał się od ucha do
ucha, w dłoniach trzymał mikrofon.
-
Jak się bawicie?! – zaczął. Kilka osób odpowiedziało mu okrzykami – świetnie!
Więc czas na rozwalenie tego miejsca! Powitajcie Guns N’ Roses! – rozległo się
kilka pisków. Zaczęłam się zastanawiać, ile osób wcześniej było na koncercie
chłopaków?
I
zaczęli grać.
O
ile na początku byłam do tego dość negatywnie nastawiona, musiałam przyznać, że
naprawdę mieli potencjał. Slash świetnie grał. Izzy nie odstawał. Duff dawał
radę na basie, a Steven na bębnach. Nieźle.
A
Axl zaczął śpiewać głosem, o który naprawdę bym go nie posądziła.
-
Wow – wyszeptałam do siebie. Był dobry. Był cholernie dobry! Zaczęłam
podrygiwać w rytm muzyki, czując jak mnie przepełnia.
Dziesięć
minut mi wystarczyło, bym uznała, że naprawdę byli zajebiści.
Nie
było nam dane jednak długo się bawić.
Na
dworze rozległy się syreny, a w oknach odbijały się czerwono-niebieskie
światła.
-
Kurwa! – wrzasnął Axl do mikrofonu, rzucając nim o scenę. Przez chwilę nie
wiedziałam co się dzieje, a ludzie zaczęli się pchać.
Ktoś
zacisnął palce na moim nadgarstku. Spróbowałam chwycić dłoń Lizzy, jednak moja
dłoń natrafiła tylko na powietrze.
Nie
myślałam o tym co robię, po prostu zaczęłam biec za osobą, która nadal ściskała
moją rękę. W głowie miałam tylko, by się stamtąd wydostać.
Nielegalny
koncert i narkotyki. Kto wie co jeszcze… tak, zdecydowanie wolałabym nie wpaść
teraz w ręce policjantów.
Wydostaliśmy
się z budynku. Tylnym wyjściem. Dopiero teraz mogłam spojrzeć na osobę, która
mnie wyciągnęła.
-
Axl?! – zawołałam, zdziwiona. Rudzielec przyłożył palec do ust, pokazując mi,
że mam być cicho.
***
Szampańskiej zabawy sylwestrowej i oby przyszły rok przyniósł Wam wszystko co najlepsze, kochani! ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz