piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział 7

SLASH

Kurwa! Spóźniają się. Jak zwykle. Odpaliłem papierosa, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Chyba powyrywam im nogi z tych zasranych tyłków.
Nie miałem zbyt dużego wyboru. Usiadłem więc na krawężniku, czekając aż reszta mojego zespołu raczy się pojawić.
W końcu jednak przede mną zatrzymał się samochód. Nie miałem pojęcia skąd do cholery Duff skołował coś, co wyglądało prawie jak minibus, ale to nie miało znaczenia. Ważne było, że mieliśmy jak przewieźć nasze rzeczy. Nie żeby było tego dużo, czy coś. Miałem właściwie tylko gitarę, wzmacniacz i trochę ciuchów w worku marynarskim. Więcej nie potrzebowałem, no, może z wyjątkiem odrobiny alkoholu.
- W końcu! – zawołałem, gdy drzwi się rozsunęły. Ze środka wysiadł Axl, a zaraz za nim Izzy. Obaj mieli zacięte miny, jakby właśnie się pokłócili.
A może i tak było. Nie, żeby to była jakaś nowość. Oni co chwilę się na siebie darli, ale zaraz potem godzili. Czasem to bywało dość zabawne, ale na ogół – męczące.
- No kurwa, zegarków nie macie? – mruknąłem, podając tej irytującej wiewiórze futerał z gitarą. Izzy zmarszczył brwi, kręcąc głową.
- Nie pytaj. Axl widocznie ma ważniejsze rzeczy na głowie - mruknął. Rose obrzucił go spojrzeniem, prychając.
- Pierdol się, Stradlin. Załatwiałem nam koncert – powiedział tylko. Przyjrzałem mu się. Miał na twarzy jakieś ślady, przez co wyglądał jeszcze bardziej paskudnie niż zazwyczaj. Pobił się z kimś?
Jakoś mnie to nie dziwiło.
- I nie załatwiłeś – odpyskował brunet. Zapakowaliśmy resztę moich rzeczy i już byliśmy gotowi do drogi. Nasz nowy dom już na nas czekał!
Dom. Nasz.
Pięknie to brzmiało.
Uśmiechnąłem się do siebie, zaciągając dymem papierosowym. Kurwa, udało się. Wiedziałem, że teraz będziemy musieli harować, by nas z niego nie wyrzucili, ale chociaż mieliśmy miejsce do którego mogliśmy pójść. I nie groził nam nocleg na pierwszej lepszej ławce.
Wcześniej mieszkałem w domu rodzinnym, ale najwyższy czas się wynieść. W końcu nie mogłem być przez całe życie na utrzymaniu matki. Zresztą, przez ostatni rok i tak mało kiedy tam bywałem. Poświęcałem się zespołowi i żyłem jak włóczęga.
- To tutaj! – powiedział wesoło Duff. Zaparkował samochód i wyskoczyliśmy na chodnik.
Lori już tam była, najwidoczniej zdenerwowana. W końcu kto by nie był, gdyby musiał tyle czekać? Pewnie musiała nas porządnie zwyzywać w myślach.
Posłałem jej uśmiech, gdy ta podeszła bliżej, ciągnąc za sobą walizki.
- Zanim coś powiesz, to jego wina – powiedziałem na powitanie, wskazując na Axla. Ten zmierzył mnie spojrzeniem i mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszałem. Minął nas, wyciągając z samochodu rzeczy.
- Nie szkodzi – Lori uśmiechnęła się, kiwając głową, jakby w pełni rozumiała, że Axl miał o wiele ciekawsze zajęcia.
- Dobra, słuchajcie – Duff podszedł do nas – wcześniej rozmawiałem z właścicielem i mam to! – pokiwał nam przed twarzami kluczami. Przybił mi piątkę i wszyscy wspólnie ruszyliśmy w stronę naszego nowego domu. Nie był duży i posiadał tylko niezbędne wyposażenie (poza pianinem stojącym w kącie) ale przynajmniej każdy z nas miał swój kącik. 
***
- Wychodzisz? – spytałem, patrząc na Lori. Stała właśnie przy drzwiach, ubierając kurtkę. Co mnie jednak bardziej zdziwiło, pod nią miała sukienkę, która odsłaniała niemal całe jej nogi. A jakie to były nogi! Zagwizdałem, na co dziewczyna rzuciła mi takie spojrzenie, jakby chciała mnie zabić.
- Wychodzę – potwierdziła w końcu, posyłając mi uśmiech – umówiłam się na kolację – powiedziała wesoło, machając mi ręką.
Zmrużyłem oczy, przyglądając się jej podejrzliwie.
- Z kim? – spytałem, opierając się o ścianę. Lori uniosła brew, przewracając oczami.
- Nie znasz. Poznałam go wczoraj w barze. Miły chłopak – wzruszyła ramionami, przewieszając przez ramię torbę. Uśmiechnąłem się szerzej, wkładając do ust papierosa.
- Baw się dobrze. I nie wracaj za późno – roześmiałem się, gdy ta rzuciła we mnie paczką papierosów. Zdążyłem naprawdę ją polubić. Była fajna. I cóż, życzyłem jej jak najlepiej. Zniknęła za drzwiami, a ja wróciłem do mojej ukochanej gitary. Grałem, popijając piwo (którym nasza lodówka naprawdę szybko się zapełniła), paląc skręta i od czasu do czasu wciągając krechę.
***
- Kurwa! Stary, zagraj to jeszcze raz – odezwał się Axl. Odwróciłem się, patrząc na rudego. Stał przy schodach, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Wzruszyłem ramionami, zaczynając mój nowy riff, o ile to coś mogłem nazwać riffem. Było totalnie niedopracowane. Axl podszedł bliżej, siadając na krześle. Pokiwał głową, wybijając palcami rytm.
- Zajebiste. Bierzemy to – oznajmił, gdy skończyłem. Uniosłem brew, wkładając do ust papierosa.
- No nie wiem – wymruczałem. Nie byłem co do tego przekonany. Ten riff wydawał mi się nieco… niepełny. Czegoś brakowało. Axl jednak pochylił się w moją stronę, kręcąc swoim pustym łbem.
- Ja wiem! To będzie hit. Zgadaj się z Izzym i ogarnijcie to do końca. Mam ścieżkę pianina, będzie pasować! – zawołał, wstając. Mówił szybko, z ekscytacją w głosie. No tak. Gdy Axl dostawał weny, lepiej by nikt mu nie stanął na przeszkodzie. Wkurwiał się wtedy i wydzierał. A to nie było miłe dla uszu. Tak, czasem miewał dość piskliwy głosik, i było to na ogół śmieszne, ale nie wtedy, gdy to właśnie na ciebie darł mordę jak pojebany.
Podszedł do pianina. Kolejny powód, dla którego wzięliśmy ten dom – było tu pianino, i o dziwo właściciel nie chciał go zabrać. Gdy tylko Axl się o tym dowiedział, uznał, że dom musi być nasz i nic go nie interesowało. Sprawa właściwie była już przesądzona.
Zaczął grać. Przez chwilę wsłuchiwałem się w dźwięki, skupiając swoje myśli tylko na tym. Próbowałem ułożyć sobie w głowie, jakby miało to współgrać z gitarą.
Wciągnąłem kreskę. Tak na lepsze myślenie, zawsze mi pomagało. Wtedy czułem, że mogłem wszystko – i też wszystko szło mi o wiele szybciej. Nie, żebym był uzależniony, co to to nie. Kontrolowałem się, wiedziałem, jak wiele mieliśmy do stracenia. Byliśmy teraz zespołem. Prawdziwym, kurwa, zespołem.
Wtedy mnie olśniło.
Axl, ty genialny chuju.
Uśmiechnąłem się do siebie i chwyciłem gitarę.
Miał rację. To będzie, kurwa, hit.
- Co tam macie? – zainteresował się Duff, schodząc ze schodów. Przestaliśmy grać, spoglądając na blondyna. W dłoniach trzymał swoją gitarę basową, patrząc na nas z zaciekawieniem.
- Hit – powiedziałem krótko. Puściłem mu oczko. Duff podszedł bliżej.
- Dawajcie – powiedział, zakładając pas gitary na ramię.
***
Wieczorem wpadło kilku znajomych. Przez kilku rozumiem oczywiście całą masę ludzi z których połowy nawet nie znałem. Ale to bez znaczenia. Przynieśli alkohol i herę. Dużo ludzi, dużo picia. Super!
Upewniłem się tylko, że cały mój sprzęt jest na górze pod kluczem i zszedłem zadowolony do naszego nowego salonu. Zabawa już się rozkręcała.
Axl jak zwykle od razu znalazł sobie jakąś laskę i właśnie ją czarował na sofie. Steven coś wciągał, Izzy gdzieś zniknął, a Duff pił piwo, śmiejąc się z Edem. Ed to przyjaciel Duffa i całego zespołu, naprawdę lubiliśmy spędzać z nim czas. No i wcześniej często nam pomagał, gdy byliśmy w kropce.
Rozejrzałem się, szukając w tłumie odpowiedniej dziewczyny na tę noc. Nie żebym miał jakieś wielkie wymagania, po prostu musiała być ładna.
Jest.
Brunetka w kącie. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem się, odpowiedziała tym samym.
O tak. Wiedziałem już jak to się skończy. Przetestujemy moje nowe łóżko! Zgarnąłem ze stołu pełną butelkę piwa i wsadziłem do ust papierosa. Ruszyłem w stronę nieznajomej, gdy przede mną dosłownie pojawiła się Lori.
- Ooo, hej! – powiedziała radośnie. Zmarszczyłem brwi, patrząc na jej zadowoloną twarz. Była nawalona, bez dwóch zdań.
- Jak randka? – spytałem, zerkając na brunetkę w kącie. Chciałem się upewnić, że nadal tam była.
Oczywiście, była. Teraz się nie uśmiechała, patrząc na Lori z niesmakiem. Nieważne. Spojrzałem na Lori, która teraz kiwała głową.
- Super. Powinniście się poznać, chociaż… - zniżyła głos – on jest, no wiesz… porządny. Nie wiem czy się polubicie – puściła mi oczko, na co prychnąłem cicho.
- Też mi coś. Pewnie przy tym okropnie nudny. Myślałem, że ciągnie cię do złych kolesi – uśmiechnąłem się, dłonią wskazując na Axla. Jego laska była chyba jeszcze bardziej napalona od niego, bo zaczęła się do niego coraz bardziej kleić.
Wyglądała trochę jak pijawka. Albo glonojad.
Lori jęknęła cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
- Będziecie mi to wypominać do końca życia? – spytała błagalnie, zerkając na mnie. Roześmiałem się, kiwając głową.
- Wyglądałaś wtedy podobnie do niej – puściłem jej oczko. Lori otworzyła szeroko oczy z przerażenia, a ja zacmokałem.
- Żartuję, żartuję. Miałaś więcej klasy i zaczęłaś się do niego dobierać dopiero jak zostaliście sami. Nic nie widzieliśmy… tylko słyszeliśmy – powiedziałem, a ona zacisnęła mocniej wargi.
- Ugh. Zabierz to ode mnie, zanim znowu zrobię coś czego będę żałować – mruknęła, wciskając mi w dłoń swoje piwo i zniknęła w tłumie.

Wzruszyłem ramionami, ruszając w stronę brunetki w kącie.
***

Halo, halo! 
Widzę, że są osoby, które tutaj wchodzą, dlatego proszę - zostawcie po sobie jakiś komentarz. To naprawdę by mi pomogło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz