piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 2

Z każdym kolejnym łykiem alkoholu przekonywałam się, że to jednak był dobry pomysł. Potrzebowałam odpoczynku i odrobiny rozrywki! Niemal zapomniałam jak to jest imprezować, a przecież kiedyś brylowałam w towarzystwie.
- Więc, barmanko… - zaczął Axl. Staliśmy właśnie przy barze, wpatrując się w tłum ludzi przed nami. Czułam jak alkohol przyjemnie płynął w moich żyłach, powodując zawroty głowy. Miałam ochotę tańczyć, śpiewać, tutaj, teraz, najlepiej na stole.
- Lori – poprawiłam go, grożąc palcem. Rudzielec wzruszył ramionami.
- Niech będzie, barmanko Lori – tutaj uśmiechnął się szeroko, pokazując dołeczki w policzkach – poznaj mojego kumpla, naszego gitarzystę, Izzy’ego Stradlina! – zawołał, obejmując ramieniem szyję bruneta, który właśnie poszedł do baru. Ten posłał mu tylko zdawkowany uśmieszek.
 - Hej – mruknął, wkładając do ust papierosa. Oparł się o bar, mierząc mnie przez chwilę spojrzeniem ciemnym tęczówek.
- Miło mi cię poznać… chyba – powiedziałam nieco niepewnie, zastanawiając się, czy zawsze sprawiał wrażenie takiego ponurego i nieco przerażającego.
Zupełnie jakby czytał mi w myślach, Izzy uśmiechnął się szeroko.
- Axl, czemu nie zaprosisz koleżanki do nas? – spytał, spoglądając na kolegę – oferujemy zdecydowanie lepsze trunki… i nie tylko – tutaj puścił mi oczko. W mojej głowie pojawiła się chwilowa myśl, że nie powinnam tego robić, jednak zagłuszyłam ją, gdy ponownie upiłam nieco piwa. Zmarszczyłam brwi, próbując doliczyć się, ile właściwie alkoholu w siebie wlałam, ale liczenie zdecydowanie mi nie szło.
A zresztą, nieważne.
- Co ty na to? – Axl spojrzał na mnie, a ja poczułam jego dłoń na swojej talii. Nie żeby mi to przeszkadzało. Zresztą, w tej chwili zdecydowanie nic by mi nie przeszkadzało. Byłam gotowa rozebrać się i biec nago przez miasto. Tak więc tylko się uśmiechnęłam i pokiwałam głową.
A potem już nic nie pamiętałam.
***
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Powoli uniosłam powieki, z trudem orientując się, że nie byłam w swoim domu.
Co do cholery?
Powoli się uniosłam, opierając na łokciach. Zdecydowanie leżałam w łóżku, tylko nie własnym.
- Kurwa – mruknęłam, opadając na poduszki. Nie miałam teraz siły zastanawiać się nad tym wszystkim. Co się stało? Pamiętałam, że wybrałam się z Lizzy do baru. Chciałyśmy w końcu trochę się pobawić – jak widać bawiłam się aż za dobrze.
No tak. Gitarzysta. Rudzielec. Izzy. Powoli wszystko sobie przypominałam, ale film urywał mi się na wyjściu z lokalu. Potem wszystko było jedną, wielką, czarną dziurą.
Dopiero teraz zorientowałam się, że pod kołdrą byłam całkowicie naga. Potem zauważyłam porozrzucane na podłodze ubrania. Moje i kogoś jeszcze.
No proszę. Coraz ciekawiej.
W pokoju nie było zbyt wiele rzeczy. Łóżko, biurko pod oknem, całe zajęte przez jakieś papiery, i szafa.
I tyle, jeżeli nie liczyć pustych butelek po winie i whisky na podłodze.
- Wyspałaś się? 
Podskoczyłam, słysząc za sobą męski głos. Odwróciłam się w jego stronę. Przy drzwiach stał blondyn. Włosy sięgały mu ramion. W ustach trzymał zgaszonego papierosa. Na sobie miał zwyczajne, dżinsowe spodnie i znoszoną koszulkę.
Co. Do. Cholery?
- Znamy się? – spytałam, owijając się mocniej kołdrą. Widząc moje starania, blondyn parsknął śmiechem, kręcąc głową.
- Przyszłaś wczoraj z Axlem i Izzy’m. Byłaś nieźle wcięta, a po herze… - zagwizdał, kiwając głową – powiedźmy, że była niezła impreza. – hera? Czy ja dobrze słyszałam? Ostatnio jakąkolwiek styczność z narkotykami miałam ponad dwa lata temu, gdy na jednej z imprez kolega przyniósł trochę kokainy. Zresztą, nie wzięłam jej wtedy zbyt dużo.
Od tego czasu nie dotykałam nawet narkotyków. A tu mówił mi, że z nimi ćpałam?
- Czekaj, czekaj! – zawołałam, przymykając powieki. Chyba się łudziłam, że gdy je otworzę, okaże się, że blondyna tak naprawdę tutaj nie było, że był wytworem mojej wyobraźni.
Nic z tego. Gdy otworzyłam oczy, on nadal tam stał.
- Swoją drogą, mów mi Duff – mruknął, wyciągając z ust fajkę. Moje skrępowanie całą tą sytuacją najwyraźniej go bawiło.
- Okej… Duff, więc powiesz mi z kim się do cholery przespałam? – spytałam w końcu, przejeżdżając dłonią po rozczochranych włosach.
- Ze mną, oczywiście – odpowiedział mi nieco głębszy głos. Do pokoju wszedł Axl, stając za Duffem.
- Spałam z tobą? – spytałam głupio. Cholera, co się stało z moim gustem?
- I było całkiem nieźle. Duff, wiedziałeś, że kobieta może…
- Cicho! – przerwałam mu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Naprawdę, wolałam tego nie słuchać – idę do domu – dodałam, próbując podnieść się z łóżka. Jednak widząc, że żaden z moich towarzyszy nie zamierza opuścić pokoju i dać mi w spokoju się ubrać, westchnęłam przeciągle, siadając na materacu i przytrzymując kołdrę na piersiach.
- Możecie? – spytałam w końcu, wskazując na drzwi.
- To mój pokój! – zaprotestował rudzielec. Uniosłam brwi słysząc jego słowa.
- Wszystko jedno – mruknął Duff – idę napić się piwa. Chodź, Różyczko – nie czekając na odpowiedź, pociągnął swojego kompana za ramię. Drzwi za nimi się zamknęły, a ja schowałam twarz w dłoniach.
No świetnie.
Udało mi się pozbierać wszystkie części mojej garderoby i względnie doprowadziłam się do porządku. Dopiero wtedy otworzyłam drzwi.
Wyszłam na korytarz. Tutaj dla odmiany było.. czysto. Żadnych butelek, żadnych papierów. Na ścianach wisiały obrazy, głównie portrety.
- No proszę! Tuż to Lori!– przede mną pojawił się Saul. Ten sam, który wczoraj wyciągnął z baru moją przyjaciółkę, jak mogłam o tym zapomnieć? Rozejrzałam się, jakbym oczekiwała, że Lizzy zaraz pojawi się obok nas.
- Spokojnie. Wyszła rano – powiedział, wzruszając ramionami – nic się nie stało.
- Rano? – spytałam, marszcząc brwi.
Która do cholery była godzina?
- Rano. Przespałaś pół pierdolonego dnia – mruknął, obejmując mnie ramieniem i skierował się w stronę schodów – a wydawało mi się, że jesteś twardsza – powiedział na tyle cicho, że nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam.
- Słucham? – spytałam, marszcząc brwi.
- Nieważne – wzruszył ramionami, zabierając swoją dłoń z moich barków. Na początku chciałam zadać kolejne pytanie, jednak z tego zrezygnowałam, stwierdzając, że chyba jednak nie chcę poznać odpowiedzi.
Gdyby tylko głowa przestała mnie boleć!
Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, do którego wprowadził mnie Slash. Na środku stał dość duży, szklany stół, teraz zawalony kartkami. Na kanapach siedział Axl i Duff, z piwami w dłoniach. Obok siedział Izzy, który podniósł głowę, unosząc dłoń na powitanie. Obok niego siedział jeszcze jeden blondyn, który wpatrywał się w okno z nieodgadnioną miną.
- Myślałem, że już poszłaś – mruknął Axl, odkładając piwo. Ledwie obrzucił mnie spojrzeniem i skupił się na Saulu - Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie nowy numer, chodź tutaj – przywołał go gestem do siebie, spuszczając wzrok na trzymane przez niego kartki.
- Wybacz bałagan. Axl twierdzi, że ma wenę i próbuje coś napisać – Duff uniósł piwo i napił się solidnego łyka. Rudzielec spojrzał na niego spode łba.
- Przynajmniej coś, kurwa, robię, idioto – odpowiedział rudzielec, znowu przyglądając się kartkom. Slash podszedł bliżej, wpychając się na miejsce między Duffem, a Axlem.
A ja ciągle stałam w tym samym miejscu, nie bardzo wiedząc do właściwie powinnam zrobić. Izzy chyba to zauważył, bo westchnął teatralnie, wstając i ruszył w stronę drzwi. Nie wahałam się długo i ruszyłam za nim.
- No więc, witamy w naszym nowym, tymczasowym domu – mruknął, otwierając drzwi i wychodząc z domu. Tymczasowym? Chyba nie…
Oh.
- Tak, właścicieli nie ma. Szkoda była nie skorzystać, prawda? – uśmiechnął się, wsadzając do ust papierosa. Zatrzymałam się na ganku, przez chwilę lustrując wzrokiem bruneta.
- Więc… chyba już sobie pójdę – mruknęłam, kciukiem wskazując na ulicę. Marzyłam o dotarciu do domu i wyspaniem się przed pracą.
Praca. Cholera! Słońce jeszcze nie zaszło, więc przy odrobinie szczęścia uda mi się w miarę ogarnąć. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
jednak na samą myśl o pracy w tak głośnym miejscu robiło mi się słabo.
- Jasne. Wpadnij na któryś z naszych koncertów – Izzy puścił mi oczko i położył dłoń na klamce. Odwrócił się jeszcze w moją stronę, kiwając głową – a jakbyś kiedyś potrzebowała towaru, wiesz gdzie mnie szukać – dodał, a po chwili już zniknął we wnętrzu domu.
Okej.
Podsumujmy. Wypuściłam się na imprezę, straciłam z oczu przyjaciółkę, gdy ta wyszła z Slashem, po czym sama się upiłam, prawdopodobnie naćpałam i przespałam z Axlem. A na dodatek czułam się jak gówno, a wieczorem miałam stawić się w pracy.
Do dupy.
Zeszłam z ganka domu i włożyłam dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Jakby tego było mało, czekała mnie piesza podróż do domu. Nie miałam nawet drobnych na autobus.
 ***


- Lorraine! – głos Lizzy odbił się echem w mojej głowie. Miałam wrażenie, że był o wiele głośniejszy od dudniącej muzyki i drących się kolesi w kącie. Odwróciłam się, unosząc nieznacznie brew.
Od wczoraj nie miałam okazji z nią porozmawiać. Wcześniej wróciłam do domu i od razu się położyłam. Z tego wszystkiego ledwo zdążyłam od pracy, w której byłam od zaledwie dwóch godzin, a miałam wrażenie, jakby pracowała od trzech tygodni bez przerwy.
- Mów ciszej, Liz – mruknęłam, wycierając ściereczką mokrą plamę na blacie. Przyjrzałam się przyjaciółce. Szeroko się uśmiechała, widocznie nie mogąc się doczekać, by podzielić się ze mną pikantnymi szczegółami.
- Mów – powiedziałam w końcu, wiedząc, że dziewczyna będzie mnie męczyć tak długo, aż w końcu zdecyduję się z nią porozmawiać.
Im szybkiej, tym lepiej. Naprawdę kochałam Lizzy, była dla mnie jak siostra, ale czasem też niezwykle mnie irytowała.
- Jasne. Byłam ze Slashem i on jest…
- Skarbie – przerwałam jej, odkładając ścierkę – pomińmy tę część, w której mówisz mi co robiłaś ze swoim gitarzystą, co?
- Dobra, dobra – przewróciła oczami, opierając dłonie o blat. Jej oczy rozbłysły, gdy pochyliła się w moją stronę. Rozejrzałam się, by mieć pewność, że w tej chwili żaden  klientów nie domaga się drinka. Nikogo takiego nie zauważyłam, więc spojrzałam na przyjaciółkę.
- Wtorek masz wolny, sprawdziłam! We wtorek grają!. To nie może być przypadek! – zawołała, łącząc dłonie jak do modlitwy.  
Pokręciłam głową, jednak nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na moich wargach.
- Dobra. O ile dasz mi wtedy spokój – powiedziałam rozbawiona, odchodząc kilka kroków dalej. Podałam klientowi alkohol, po czym wróciłam do przyjaciółki.
- Świetnie! Jesteśmy umówione! – powiedziała wesoło, podnosząc się z miejsca – muszę lecieć. Mam randkę z… no… - machnęła ręką, widocznie nie mogąc przypomnieć sobie imienia chłopaka, z którym się umówiła.
Czemu mnie to nie dziwiło?
Uśmiechnęłam się, patrząc na plecy odchodzącej przyjaciółki. Czasem zazdrościłam jej totalnej beztroski.
Ledwie Lizzy wyszła, a jej miejsce zajęła kolejna znana mi osoba. Mulat uśmiechnął się szeroko, w ustach trzymając – jak zresztą zwykle – papierosa.
- Piwo poproszę – powiedział, rozglądając się po barze. Postawiłam przed nim butelkę, otworzyłam ją, po czym przyjrzałam się brunetowi, marszcząc brwi.
- Lizzy właśnie wyszła – powiedziałam, wskazując na drzwi. Saul wzruszył ramionami, obejmując dłońmi butelkę.
- Nie mam i tak gdzie zabrać jakiekolwiek dziewczyny – mruknął, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Saul, co jest? – spytałam, nieco mrużąc oczy. Nie podobał mi się wyraz jego twarzy. Ten upił kilka łyków piwa, po czym ponownie włożył do ust papierosa, zaciągając się dymem. Wypuścił go i dopiero wtedy spojrzał na mnie.
- Pamiętasz ten dom, gdzie dzisiaj spaliśmy? 
Pokiwałam głową. Oczywiście, że pamiętałam. Chociaż wolałabym o nim też zapomnieć, tak jak o połowie wieczoru.
- No właśnie. Włamaliśmy się do niego. Zaraz po Twoim wyjściu przyjechała policja i ledwo udało nam się zwiać – wzruszył ramionami. Mówił obojętnym tonem, ale doskonale widziałam, że nie było to mu obojętne. Przygryzłam wargę, kiwając głową.
Do bani.
- Więc, co teraz? – spytałam, opierając dłonie o blat lady. Mulat westchnął cicho, kręcąc głową.
- Nie wiem. Moja mama jest poza miastem, więc nie pójdę do niej. Myślisz, że na dworcu mają wygodne ławy? – zaśmiał się nerwowo, znów upijając nieco alkoholu. Starał się sprawiać wrażenie wyluzowanego i pewnie gdybym mu się nie przyglądała, nie zauważyłam delikatnego drżenia dłoni.
- Saul… - zaczęłam. Ten uniósł wzrok, przez chwilę się we mnie wpatrując w milczeniu. Uniósł tylko dłoń, dając znak, bym nic więcej nie mówiła.
- Shh. Nie chcę gadki. Chcę się tylko najebać, a tak się składa, że jesteś barmanką. Daj mi więc kolejne piwo – powiedział, nieco zimniejszym tonem niż poprzednio. Pokiwałam tylko głową, stawiając przed nim kolejną butelkę.
- Masz w ogóle dwadzieścia jeden lat? – spytałam w końcu. Mulat uśmiechnął się szeroko, paląc papierosa.
- A co? Chcesz donieść na mnie policji?
[…]
W barze robiło się już pusto. Czas zamknąć. Marzyłam o powrocie do domu i położeniu się do łóżka, a miałam przecież dość sporo do odespania.
Spojrzałam na drzemiącego na barze bruneta i delikatnie nim potrząsnęłam. Był ostatnim klientem i nie miałam zamiaru czekać, aż się obudzi.
- Co do… - mruknął, unosząc głowę. Wywróciłam oczami, wskazując na zegar.
- Dochodzi trzecia. Podnoś się, zaraz zamykam.
- Kurwa – oparł głowę na dłoniach, po czym spojrzał na mnie pytająco – masz trochę hery?
- Co? Nie! – zawołałam, kręcąc głową.
- No to po chuj mnie budzisz? – jęknął, przecierając dłońmi oczy. Westchnęłam, podchodząc do chłopaka. Nie mogłam go tutaj zostawić samego, szef by mnie zabił. Nie mogłam też po prostu go stąd wyrzucić i kazać szukać jakiegoś noclegu na dworze.
- Idziesz do mnie. Zbieraj się – mruknęłam, przechodząc na zaplecze. Ubrałam kurtkę i zabrałam swoją torbę.
- To propozycja? – usłyszałam głos bruneta – bo wiesz, Axl nie będzie miał nic przeciwko, w końcu…
- Zamknij się, Saul – mruknęłam, wchodząc na salę. Przyglądałam się jak mulat próbował ubrać kurtkę. Za pierwszym razem ubrał ją tyłem do przodu, za drugim nie mógł trafić w rękawy.
W końcu się udało. Spojrzał na mnie zadowolony.
- No co? Nie chciałabyś…
- Przestań. Bo zaraz naprawdę będziesz spał na dworcu – pogroziłam mu palcem, chwytając jego ramię i niemal ciągnąc w stronę wyjścia. Chcąc nie chcąc musiał ruszyć za mną i jakimś cudem udało mu się nie przewrócić.
- Dobra, dobra. Już nic nie mówię. Milczę jak umarły.
Zmarszczyłam brwi, słysząc to dziwne porównanie, jednak nic nie powiedziałam. Wolałam nie wdawać się w dyskusję z pijanym chłopakiem.
- Więc, mieszkasz daleko? – spytał w końcu. Przemierzaliśmy ulicę. Jedynymi ludźmi których mijaliśmy byli narąbani, albo naćpani ludzie.
Uroczo.
- Kawałek. Nie ma autobusu, musimy iść pieszo. Będziemy za dwadzieścia minut – mruknęłam w odpowiedzi. Nadal trzymałam jego ramię, bojąc się, że inaczej po prostu jego twarz zderzy się z chodnikiem.
- Dwadzieścia minut! – powiedział, po czym zaśmiał się głośno, zupełnie jakby było to coś strasznie zabawnego. Jakby tego było mało, właśnie zauważył zbliżających się dwóch kolesi z naprzeciwka i zagwizdał, wyciągając do góry rękę. Pomachał im wesoło.
- Heeeeeeeej, macie może trochę towaru? – zawołał, zatrzymując się.
No nie.
Jeszcze tego mi brakowało.
- N… nie – wyjąkał jeden z nich. Dopiero jak podeszli bliżej, zauważyłam, że nie mają więcej niż piętnaście lat.
Co takie dzieci robiły na ulicy o tej godzinie?
- Szkoda. Czemu nikt nie ma koki? Jesteśmy w pierdolonym Los Angeles! – zawołał, zataczając się. Musiałam użyć całej swojej siły, by go przetrzymać.
- Daj spokój. Idziemy. Wybaczcie koledze – rzuciłam w stronę chłopaków i poprowadziłam Slasha dalej chodnikiem.

I tak minęła nam cała podróż. Saul zaczepiał przechodniów, a ja tylko cieszyłam się, że nikt nie postanowił obić mu twarzy. Gdy w końcu dotarliśmy do mieszkania, niemal rzuciłam chłopaka na kanapę, a ten prawie natychmiast zachrapał. Sama powlokłam się pod prysznic, a gdy moja głowa dotknęła poduszki też niemal od razu zasnęłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz